czwartek, 25 grudnia 2014

Filozofia świąt - filozofia tradycji i życia społecznego

Wigilia udała się w wersji bezglutenowej, chociaż było się z czym zmagać. Zrobiliśmy bezglutenowe kluski z makiem, bezglutenowe pierogi z grzybami, bezglutenowy żur, z którego powstała zupa grzybowa, rybę po grecku w bezglutenowej panierce z mąki gryczanej, a poza tym niewymagające użycia mąki potrawy takie jak groch z kapustą czy wegetariański pasztet z zielonej soczewicy. Staram się ograniczać jedzenie ryb, dlatego zjadłam niewiele i raczej z nietradycyjnych powodów. Na dobrą sprawę chrześcijański aspekt wigilii był dla jednej osoby przy stole, ale wszyscy czekaliśmy do wieczora na tą ucztę i uszanowaliśmy religijny wymiar kolacji. Jednak dla mnie istnieją zupełnie inne ważne doświadczenia związane z celebrowaniem wigilii:

1) po pierwsze aspekt integracyjny (spędzanie wspólnie czasu z innymi ludźmi, przebiegające bez zakłóceń w postaci innych obowiązków), ponieważ zwyczaje integracji społecznej zmniejszają się z dnia na dzień i raczej politycznie promowane są wszelkie wydarzenia dzielące społecznie, raczej odwodzi się ludzi od zjednywania i solidarności;

2) po drugie aspekt rodzinny - nacisk na utrzymanie rodzinnych więzi, wykraczanie ponad zatomizowany model rodziny, łączenie pokoleń, pamiętanie o osobach starszych; rodzina powinna być najważniejszą wartością w życiu człowieka, ponieważ to ona jest niezastąpiona i jeśli każdy członek rodziny rozumie i szanuje swoją pozycję, obowiązki i przywileje, to wszystko może funkcjonować jak jeden zdrowy organizm, w którym każda jednostka czuje łączące z grupą więzi i nie ma alienacji, depresji, niechęci itd., a są rozwijane pozytywne wartości;

3) ponadto aspekt celebracji jako takiej i uczestniczenia w uczcie - cały proces przygotowywania potraw, oczekiwania na wieczorną ucztę, minimalizowania posiłków przyjmowanych w ciągu dnia, po to, aby wspólny posiłek stał się czymś niezwykłym, odświętnym, a więc nawet w przypadku osób nietraktujących tego religijnie, takich jak ja, czas w ten sposób spędzony zmienił się w czas sacrum;

4) aspekt wykluczenia spożywania mięsa innych zwierząt oraz wystawienia posiłku z ryby jako najważniejszej potrawy - ryba to najzdrowsze zwierzęce mięso, jakie można spożyć - jeśli już musimy spożywać mięso; wprawdzie tradycja judeochrześcijańska Europy stworzyła obraz ryby jako "niemięsa", "niezwierzęcia", jednak dla mnie to nigdy nie było tak oczywiste i nie będzie; ryba to zwierzę i spożywanie jej musi być celebrowane, ponieważ jedzenie jej tak, jakby była czymś nieistotnym, to podstawowy błąd współczesnej cywilizacji konsumpcjonizmu, plastikowego jedzenia z supermarketów i zaniku współczucia czy rosnącego znieczulenia na cierpienie; dzięki zjedzeniu w ten sposób ryby, będąc na co dzień na diecie wegetariańskiej, mogę zachować kontakt z tym, co odwiodło mnie od jedzenia mięsa; zjedzenie opłatka nie ma dla mnie charakteru symbolicznego, ale zjedzenie ryby tak - to jest zjedzenie ciała żywej istoty i okazja do przemyślenia, dlaczego musimy mieć duży szacunek do zwierząt, które nas karmią;

5) a na koniec jeszcze - choć pewnie można by znaleźć znacznie więcej pozytywnych aspektów zachowania tradycji wigilijnej - aspekt otwartości i dzielenia się oraz chęci pomocy innym; chodzi mi tutaj konkretnie o tradycję pustego miejsca przy stole, która nie musi być przecież dosłowna - chociaż wizualne zachowanie wolnego miejsca przy stole też ma duży sens - ale mentalna, tj. psychologiczne nastawienie się na zaproszenie każdej osoby, która może tego potrzebować, chęć dzielenia się nie tylko posiłkiem jako pomocą materialną, ale dzielenia się swoim czasem i dobrym nastrojem.

Organizowanie samodzielnie wigilii nie jest proste. Konieczne jest spędzenie wielu godzin nad przygotowaniem potraw, a także sprzątaniem i przygotowaniem domu na ugoszczenie przyjezdnych. Ten moment objawia bardzo prostą prawdę: kiedy byliśmy dziećmi, a całe przygotowania spoczywały na głowie naszych matek, ciotek i babć, to one musiały włożyć w to bardzo dużo energii i serca. Wysiłek zostaje doceniony dopiero, kiedy musimy poradzić sobie sami. Możemy to zrozumieć w momencie, kiedy wszyscy siedzą już przy stole i kosztują każdej potrawy. Czy można by poczuć coś równie świetnego, przygotowując ucztę dla samego siebie? To jest prawdziwa nauka życia - wysiłek, który podejmujemy tylko dla nas samych tak naprawdę jest karą, a wysiłek, który skierujemy na korzyść bliskich jest nagrodą. Jesteśmy istotami społecznymi i współdzielenie jest dla nas ważne. To nie dotyczy tylko ludzi. Spędzanie czasu z samym sobą jest okresem rozwoju i przemyśleń, ale tylko w momencie kiedy możemy odnieść swoje zdolności (np. kulinarne, ale też towarzyskie, konwersacji itd.) do doświadczeń innych ludzi, mamy perspektywę ich realnej wartości. Najprostszy przykład to gotowanie posiłku dla kogoś, kto nie jest sam w stanie tego zrobić - np. dziecka. Ale w momencie kiedy robimy potrawy tradycyjne czy wysublimowane dla innych osób, ta zasada również się sprawdza.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Wybuch Wolności - Boom Festival 2014


Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Niezwykła aranżacja przestrzeni przywodziła na myśl sceny z postapokaliptycznych filmów science-fiction. Z jednej strony architektura była połączeniem wzorów plemiennych z nowoczesnymi rozwiązaniami, z drugiej strony - kamienne i ziemne "rzeźby" przyglądały się przechodniom w każdym zakątku Boomlandu.


Chciałabym opowiedzieć Wam, Czytelnicy, kilka słów o wydarzeniu, w którym miałam okazję uczestniczyć w ubiegłe wakacje. Nie była to zwykła impreza, a raczej coś, co bardziej można by nazwać imprezą-obozem, ze względu na zarazem kemping, jak i masowy wymiar oraz kompletnie alternatywne zasady organizacyjne. Alternatywna była organizacja bezpieczeństwa, organizacja sanitarna (niespodziewanie skuteczna, nigdy nie byłam na tak czystej i higienicznej imprezie masowej), a także organizowanie własnego czasu przez każdego z uczestników. Tak naprawdę wszystkim kierowała tylko jedna, prosta zasada, chociaż prawie już zapomniana zasada: Wolność.

Boom Festival organizowany jest w malowniczej Portugalii od 1997 roku, początkowo był po prostu festiwalem muzyki elektronicznej i transowej (psytrance, czyli psychedelic trance). W 2004 roku organizatorzy włączyli do projektu szeroki wachlarz wykładów i wystaw promujących ekologiczny styl życia, a także zaprojektowali na potrzeby kolejnych edycji biodegradowalne kompostowe toalety, prysznice wodooszczędne, systemy oczyszczania wody, systemy wykorzystujące zasilanie energią wiatrową i słoneczną etc. etc. Toteż Boom nie jest już festiwalem muzycznym, a zalicza się go do "festiwali transformacyjnych". Jak pisze Elizabeth Perry, "transformational festival" to taki rodzaj wydarzenia, podczas którego główny temat to celebracja życia, a główne wartości to rozwój osobisty, odpowiedzialność społeczna i jednostki, zdrowy styl życia oraz kreatywne formy ekspresji.


Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Tancerki, których stroje zmieniały kolor - jeden z wielu występów artystycznych

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Koncert zespołu transowego Medicine Drum na scenie Dance Temple

W tych kilku słowach można opisać Boom, jednak będzie to tylko pół prawdy. Ponieważ obok zestawu niesamowitych, rozwijających i artystycznie zaskakujących aktywności, Boom Festival jest miejscem wypoczynku i wolności. Odbywa się on co dwa lata w położonej nad malowniczym jeziorem Idanha-a-Nova zachodnio-południowej części Portugalii, na zupełnym odludziu (około 40 kilometrów od miejscowości Castelo Branco, gdzie istnieją najbliższe połączenia komunikacyjne z resztą świata). Każda edycja festiwalu trwa tydzień, a datę wyznacza się tak, aby ostatnia jego noc wypadała w pełnię księżyca (zawsze w sierpniu).

Wyobraźcie sobie: 40-stopniowe upały, bajeczne słońce, chłód i ukojenie w cudownym, lśniącym blaskiem lata jeziorze, spanie pod namiotem czy w przyczepie kempingowej, pełen dostęp do zaopatrzenia w żywność, ogromne plaże, małe centrum restauracyjne z kuchnią z całego świata, stragany zaaranżowane w egzotycznym stylu zaopatrzone w najbardziej unikalną biżuterię i stroje, multum happeningów i przedstawień teatralno-kuglarskich, koncerty różnego rodzaju, wykłady, ćwiczenia z nurtu tai chi czy jogi, masaże. Kilkanaście kilometrów kwadratowych nieomal dzikiego stepu - zostaje na tydzień podłączonych do prądu i rozświetlonych nocą przez piękne ręcznie robione latarnie, zjeżdża się tutaj około 30 tysięcy ludzi z całego świata i wszyscy są zupełnie nieograniczenie wolni - w wyborze, w dysponowaniu swoim czasem, we wszystkim. Spędziłam tam moją podróż zaręczynową. To było jak sen, ale wiem, że do niego wrócę w 2016 roku - na kolejną edycję.

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wybrzeże jeziora Idanha-a-Nova

 Przyjechaliśmy tam samochodem z pewnym niezwykle sympatycznym Portugalczykiem, którego znalazłam jakiś czas wcześniej na portalu liftshare.com. Również jechał na Boom pierwszy raz - tak jak nasza dwójka. W samochodzie znalazła się też para Brytyjczyków z Manchesteru. Wszyscy byliśmy niezwykle podekscytowani. Wystartowaliśmy z Lizbony wczesnym ranem, aby dotrzeć do "ziemi obiecanej" dopiero na wieczór. Sam przejazd z Lizbony do Castelo Branco trwał około 5 godzin. Jednak w drodze na to pustkowie zastał nas... korek. Staliśmy w tym korku kilka godzin, co chwila przesuwając się o parę metrów, czasem po prostu spacerując wzdłuż samochodów i rozmawiając z nieznajomymi. Upał wieczorem był nieznośny i zabrakło nam zapasu wody mineralnej. Ukojenie dawało zagrzane w bagażniku piwo i reszta portugalskiego vinho branco (białe wino). To przedłużające się oczekiwanie było warte trudu - co do sekundy. Tysiące samochodów sznurem wiodło ku bramom Boomlandu, jak nazwano teren imprezy. Ze względu na wielkość tego terenu, każdy otrzymywał mapę terenu - zaprojektowane alejki wraz z plażami otrzymały własne imiona, stając się ulicami w tej postapokaliptycznej "wiosce".

Przekroczenie granic Boomlandu to moment, kiedy pozostawiasz za sobą cały świat. Policja stoi u wejścia do tej krainy, lecz nie ma do niej wstępu. Następnego poranka usiedliśmy na plaży, pośród wyschniętych kępek traw i miękkiego piasku, i po prostu nie mogliśmy uwierzyć w to szczęście. Ta kraina geograficzna to istny raj na ziemi, a zamysł Boom Festiwalu to coś jeszcze piękniejszego.
Dotarło do nas, że jesteśmy zupełnie wolni. Nic nie musimy, niczego nam nikt nie zabroni. To miejsce to małe "państwo w państwie", to oddzielny światek, gdzie nie istnieje przestępczość, złe intencje, pieniądze, praca, korporacje, obowiązki, zakazy, nakazy. To wszystko zostało na granicy Boomlandu. Mogliśmy siedzieć na tej plaży lub pójść gdziekolwiek indziej. Zostawiliśmy wszystkie nasze kosztowności w namiocie, do którego nie ma klucza, nie ma w nim zatrzaskowych zamków ani kłódek. Ubrania, ze względu na upał, też praktycznie stanowią tutaj tylko ozdobę, pozwalają otoczyć swoje ciało estetyką i nic więcej. Zresztą nie ma przymusu ich noszenia - wiele osób zadowalało się samymi strojami kąpielowymi. Pieniądze ani władza tutaj nie sięgają. Jedyne, co się liczy, to woda, a woda - krystaliczna woda z podziemnych źródeł - dostępna jest za darmo przy każdej pompie. Nie ma tutaj supermarketów, tylko jeden Boom Market, do którego sprowadzane są podstawowe produkty prowiantowe i użytkowe. Plastikowa butelka wody mineralnej stała się naszym najcenniejszym naczyniem i dzierżyliśmy ją ze sobą do ostatniego dnia. Kiedy w Lizbonie ją wyrzucaliśmy do kosza, mieliśmy nieomal łzy w oczach. To nie była zwykła butelka, to był najbardziej drogocenny przedmiot, jakiemu można nadać wartość w krainie wolności. W końcu woda to życie.

Jedzenie też nie stanowiło problemu. Ci, którzy roztrwonili majątki albo nie zdołali ich uzbierać w realnym świecie, mogli skorzystać z ogłoszeń typu "Praca za jedzenie". Wszystkie restauracje i sklepy oferowały coś takiego. Wolontariusze za dzień swojej pracy mieli gwarantowane ciepłe posiłki. Dziesiątki ludzi przewijało się w każdej z restauracji codziennie. Potrawy były spontaniczne: w pizzerii, gdzie pizzę wypiekano w kamiennych piecach na świeżym powietrzu, w których płonął żywy ogień, wszyscy "kucharze" otrzymywali ciasto i mieli za zadanie posypywać je dowolnymi składnikami. Takie wypieczone pizze trafiały na blat, a klienci wybierali spośród gotowych taką, która im się spodobała, i płacili za nią bodajże 5 euro. To było coś zupełnie innego niż z komercyjnych sieciówek.

Napisałam, że nie było przestępczości. Trudno uwierzyć w coś takiego na festiwalu, gdzie mamy wiele tysięcy uczestników (jeśli mnie pamięć nie myli, biletów na edycję 2014 sprzedano około 30 tysięcy). A jednak, było to bardzo bezpieczne miejsce. Choć zależy jak definiować "przestępczość", ponieważ było tam wielu sprzedawców używek, często prawdziwych pasjonatów i wytwórców, których działalność jest legalna według portugalskiego prawa (panuje tam tzw. depenalizacja). Odpoczywali oni w cieniu swoich namiotów, nieraz urządzonych w ozdobnym, orientalnym stylu, wyłożonych "perskimi" dywanami, a prowadziły do nich papierowe "tabliczki" z prostymi komunikatami.

Na kradzież się nie natknęłam. Ani na akty przemocy. Było sporo zaginionych rzeczy. Organizatorzy imprezy przewidzieli to doskonale, stąd było kilka miejsc zbiórkowych: osobne biuro do przynoszenia znalezionych telefonów komórkowych, osobna przestrzeń do odkładania znalezionych butów, jeszcze inny wydzielony obszar na ubrania różnej maści i sprzęt kempingowy. Rzeczy, po które przez cały okres imprezy nikt się nie zgłosił, zostały na koniec rozdane. Rozplanowano również specjalną miejscówkę na przynoszenie rzeczy "do oddania" - takich jak karimaty, namioty, kapelusze. Wielu uczestników imprezy zaopatrywało się w nie jednorazowo i nie mieli możliwości zabrania ich z powrotem np. do samolotu, więc po prostu można było je sobie zabrać. Sama w ten sposób przywłaszczyłam sobie przepiękną chustę z wizerunkiem gepardów.

W Boomlandzie nie ma wiele cienia. Jest to, jak wspomniałam, raczej stepowa, półpustynna ziemia, spalona słońcem. Żyje tam nawet mały gatunek skorpionów, które potrafią ukąsić, jeśli się na nie nadepnie gołą stopą. Jednego razu bolał mnie brzuch, więc udałam się do namiotu medycznego. Kiedy czekałam, aż lekarstwo zacznie działać, przyszła dziewczyna, którą ukąsił skorpion. Opowiadała, że po tym jak zdjęła buta skorpion znalazł w nim kryjówkę, a potem nieopacznie go przydeptała. Miała lekkiego bąbla, ale dostała tabletki zmniejszające opuchliznę. Takie ukąszenie podobno trochę boli, ale mija w ciągu doby.
Flora nie jest "bujna" w sensie wielkości roślin i zwierząt. W okolicy jest trochę drzew oliwnych, raczej niskich, dających niewiele cienia. Przy takich okolicznościach przyrodniczych, organizatorzy świetnie rozplanowali różne projekty niestałej architektury i ogrodów, które ten cień zapewniają. W końcu uczestników - czy raczej turystów - jest mnóstwo. Stąd ogromne namioty zraszane rozprowadzaną w powietrzu wodą źródlaną przy wejściu (dzięki czemu był tam mikroklimat i niższa temperatura), budynki wykładowe ulepione z jakiegoś rodzaju gliny czy utwardzonej wysuszonej ziemi, szałasy, kryjówki w wykopanych dziurach.

W sporej odległości od siebie rozłożone są ogromne sceny muzyczne: główna, czyli Dance Temple, Świątynia Tańca, będąca gigantycznym odwzorowaniem statku kosmicznego o tribalowych wzorach,  przeznaczona przede wszystkim do muzyki psychedelic trance (bardzo ostrej odmiany muzyki elektronicznej), Sacred Fire - Święty Ogień, czyli scena koło płonącego całą dobę i doglądanego ogniska, gdzie rozbrzmiewały koncerty w nieco innym stylu, np. reggae, Alchemy Circle - mniejsza scena przeznaczona na koncerty elektroniczne. Poza tym było kilka małych miejscówek - Chill-out Gardens, gdzie muzycy "plumkali" na gitarach i innych instrumentach różne spokojne kompozycje, scena dj-ska na Funky Beach, szałasy w Healing Area służące do występów o charakterze rozwoju duchowego czy mających promować ziołolecznictwo, wciąż prężnie działające w Portugalii.
Od wyjścia z namiotu do najdalej wysuniętego punktu imprezy - Healing Area - musieliśmy iść wzdłuż jeziora prawie 1,5 godziny. To naprawdę spory teren, a nasz namiot był położony całkiem blisko centrum wydarzeń. Daleko, daleko przy bramach wjazdowych Boomlandu znajdowała się namiotowa "strefa ciszy" - miejsce, gdzie miała nie sięgać muzyka i mieszkały tam zwłaszcza rodziny z małymi dziećmi. Muzyka grana była całą dobę, przez 7 dni. Zatyczki do uszu zdały egzamin. Chociaż przez sen czułam nieco drżenie ziemi - nie wiem, czy to te dzikie tłumy hen hen daleko, czy po prostu bardzo mocny bas z głośników Dance Temple. A przecież ta scena muzyczna była godzinę drogi od miejsca, gdzie spaliśmy...

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Dance Temple - scena o niesamowitych kształtach architektonicznych

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wnętrze "pałacu", jakim było Dance Temple

Nocą było widać każdą gwiazdę na niebie. Horyzont zalewał się ciemnością. Jedyne źródło światła to oświetlenie sceniczne i latarnie. Każda latarnia wykonana została z materiałów przeznaczonych do recyklingu, takich jak plastikowe butelki, puszki po piwie, korki po winie. Odpowiednio rozcięte, powiązane ze sobą, pokryte kolorem - stawały się prawdziwym dziełem sztuki. Najbardziej mnie urzekły latarnie wzdłuż plaży - butelki zmieniły się w meduzy, których "odnóża" nosił wiatr, raz w jedną, raz w drugą stronę. Inne piękne latarnie, olbrzymich rozmiarów, wykonano z papieru ryżowego i nadano im formę kwiatów i grzybów. Gdy zapadał zmrok, a latarnie te stawały się jedynym źródłem światła, ludzie w małych grupkach siadali pod kapeluszami grzybów i kwiatostanami, wyglądając przy tym jak aktorzy w przedstawieniu o leśnych elfach czy krasnoludkach. Bardzo miło wspominam przesiadywanie w takich miejscach.

Poznaliśmy tam przybyszów z Nowej Zelandii, Australii, Francji, Hiszpanii, Finlandii, Niemiec. Natknęliśmy się także na paru Polaków, chociaż powinno ich być więcej - w 2014 roku polscy uczestnicy mieli do rozdzielenia 2000 darmowych wejściówek. Takie dwie wejściówki udało się nam zdobyć z Maćkiem. Jednak teraz wiem, że cena biletu wcale nie jest wygórowana i jest w 100% warta swojej ceny. To nie jest "jakiś tam" festiwal muzyczny. To jest miejsce, w którym dziełem sztuki jest samo życie. To nie był dla mnie zwykły urlop, ale zupełnie nowe spojrzenie na życie i na to, jak powinno ono wyglądać. Podczas Boom odkrywasz, czym jest wolność i musisz zmierzyć się z faktem, że nie jesteś do niej przyzwyczajony.

Czy wiecie jak trudno było podjąć decyzję, co robić? Kiedy masz nieskończoną ilość możliwości i żadnych ograniczeń, zalewa cię uczucie dezorientacji. No bo jak to? Nikt mi nie każe jutro wstać rano? Albo planować kolejność wydarzeń - kiedy iść do sklepu, kiedy ugotować obiad. Nie spędzę ani minuty w transporcie miejskim? Nikt do mnie nie zadzwoni? Telefon rozładował mi się pierwszego dnia i zamiast pójść do punktu z prądem, gdzie wszyscy ładowali telefon, po prostu zostawiłam go w namiocie. Był wyłączony praktycznie przez cały czas. Był niepotrzebny.

Kiedy rozdzieliliśmy się w terenie, po prostu umawialiśmy się, że spotkamy się za jakiś czas tu czy tam. Jakie to dziwne, nietypowe - żyć bez zegarka w ręku, bez odmierzania czasu i poganiania się nawzajem. Podobnie funkcjonują relacje z nieznajomymi ludźmi - z którymi rozmowa z założenia jest serdeczna i niezobowiązująca, ale dominuje w niej zawsze chęć pomocy i spontaniczna radość z tej wymiany, jaką jest rozmowa. Dzięki kilku minutom, które poświęcasz drugiej osobie, możesz dowiedzieć się czegoś ważnego. W pewnym sensie, interakcja tego typu sprawia, że stajemy się dla siebie nawzajem lustrami. Choć mówimy drugiej stronie o sobie, to dzięki różnicom możemy bardziej zidentyfikować siebie.

Pewnego razu, kiedy umówiłam się z Maćkiem "za jakiś czas" w pewnym miejscu przy plaży, czekałam na niego cierpliwie przez nieokreśloną ilość czasu (pół godziny? półtora?), po prostu siedząc na suchej ziemi, rozgrzanej w porannym słońcu, i obserwowałam jezioro.
Ziemia była wszędzie czysta, była po prostu ziemią, nieskażoną, niezaśmieconą. Przypominała mi sceny z dzieciństwa, kiedy bawiłam się na działce mojej babci i pomagałam jej plewić grządki. Wtedy uczyłam się właśnie traktować ziemię jako coś dobrego i czystego, a największym urokiem babcinej działki było zawsze jedzenie prosto z ogródka. Można by dzisiaj je nazwać "ekologicznym jedzeniem", ale wtedy to było po prostu normalne jedzenie, które wystarczyło opłukać z piachu, a zjeść można było w każdej formie - marchewki nie trzeba było obierać, jabłka-papierówki nie świeciły od wosku i supermarketowych ulepszaczy. Tutaj, siedząc na tej suchej ziemi w Idanha-a-Nova, czułam się jak wtedy.

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Jezioro Idanha-a-Nova - niesamowity raj pośród spalonego słońcem pustkowia

Trzeba przyznać, że okoliczności przyrodnicze wokół były zjawiskowe. Jezioro było pełne małych ryb, pływających w stadach, a postapokaliptyczna osada budziła się właśnie do życia. Po jakimś czasie przysiedli się do mnie przechodnie, opowiadali mi o jednej z teatralnych scen, do której było trudno się dostać ze względu na limity wejść (namiot w kształcie gigantycznej ryby - nadal nie wiem, co było wewnątrz... może dowiem się za dwa lata, jeśli nadal go wystawiają). Potem po prostu odeszli dalej, a ja robiłam swoje. Podczas Boom, upływający czas liczysz w zużywającym się olejku przeciwsłonecznym i narastającej złotej opaleniźnie. Czas upływa od wschodu do zachodu słońca, a później do momentu, kiedy już nie jesteś w stanie utrzymać się na nogach i zasypiasz. Pewnej nocy spaliśmy na plaży pod gołym niebem, zamiast w namiocie. Było nieco chłodno, ale widok rozgwieżdżonego nieba był tak hipnotyzujący, że nie chcieliśmy go przegapić. Próbowaliśmy przypomnieć sobie, jak liczy się czas na podstawie układu gwiazd, ale wkrótce przysnęliśmy. Wiatr nas zbudził, więc ruszyliśmy w dalszą wędrówkę (bo czy można to nazwać po prostu "spacerem"?). Mijały nas tłumy radosnych ludzi, przebranych w przedziwne stroje. Każdy zmierzał w innym kierunku, to było najbardziej uczęszczane miejsce świata w tę magiczną noc. Nie chciałam zasypiać, ale zasnęłam - żeby mieć siłę na kolejny dzień.

Nadal mam na nadgarstku opaskę, którą założono mi na wejściu. Nie potrafię jej zdjąć, przypomina mi każdego dnia o tym, co przeżyłam. O tej więzi wszystkich ludzi, którzy w sposób bezinteresowny byli gotowi dzielić się patelnią, posiłkiem, wspólnie rozpalać ogień, aby móc ugotować obiad, wspólnie nalewać wodę, aby każdy mógł się napić i ochłodzić.
Współczesny świat to zmasowany indywidualizm, w którym społeczność rozpadła się na rzecz społeczeństwa wyobcowanych jednostek. Boomland to kraina, w której tysiące ludzi potrafi stworzyć bezpieczną, opartą na szacunku, wsparciu i zwyczajnej koegzystencji społeczność. To miejsce, w którym możesz ujawnić swoje dobre cechy i wykorzystać je, aby świat był trochę lepszy. Wystarczy podać komuś dłoń, kiedy widzisz, że jej potrzebuje. Nie chodzi o to, że to jakiś survival. Bez przesady. Tam było wszystko, czego potrzebuje ludzki organizm do przeżycia. Chociaż trzeba było rozsądku i ruszenia głową, aby nie nabawić się udaru, jednak jest to coś, co dotyczy nas zawsze.
A jednak, ponieważ Boomland to nie jest świat mechanizacji, komputeryzacji ani życia w betonowych gniazdach wielopiętrowych bloków czy kamienic - ludzie podczas tego festiwalu są sobie znacznie bliżsi. Z rzadka możesz zapamiętać ich imiona, raczej nie zaproszą cię do znajomych na facebooku - ale pozostaną w pamięci, może na jakiejś fotografii. Oni też tam byli tylko na chwilę. I oni też chcieli rozciągnąć tę chwilę w nieskończoność. Jeśli nie byłoby warto, czy setki ludzi przemierzałoby tysiące kilometrów, aby spotkać się w tym jednym miejscu?

ROZWIŃ, ABY ZOBACZYĆ WIĘCEJ ZDJĘĆ


Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sztuka recyklingu - stylowy kaktus z korków po winie

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Papierowe latarnie w kształcie grzybów

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wzory ułożone z kamieni na plaży - każdy przechodzień zmieniał ich kształty, dodając kamyczek od siebie

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Występy taneczne z hula hop - bardzo popularnym gadżetem


Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Armatka wodna do nawilżania ziemi podczas najgorszych godzin upału - szybko znajdowali się amatorzy chłodnej kąpieli

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Latarnia z papieru w kształcie pięknego kwiatostanu

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Stoiska z ubraniami i galanterią, oświetlone papierową latarnią w kształcie grzyba

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Występ tancerki z hula hop - jej koło mieniło się LEDowymi światełkami, pozostawiając smugi psychodelicznych wzorów

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wielkoformatowy wydruk na wystawie w Muzeum Sztuki Psychodelicznej: fragment obrazu Maury Holden Divisions of Neptune

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wielkoformatowy wydruk na wystawie w Muzeum Sztuki Psychodelicznej: obraz autorstwa Luis Tamani


Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Boomland

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sacred Fire - nieustannie płonące ognisko, którego wszyscy ochotnicy doglądali, nawiązujące do plemiennych ognisk

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Pizzeria, w której nie wybiera się składników, tylko gotowe gorące pizze.

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Drewniane leżanki - o zmroku pustoszały, gdy woda stawała się chłodna

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wystawa niezwykłej mechanicznej sztuki, zainspirowanej budową ciała owadów oraz strukturami organizmów roślinnych

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wystawa niezwykłej mechanicznej sztuki, zainspirowanej budową ciała owadów oraz strukturami organizmów roślinnych

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - "The Shoe Tree" - miejsce zbiórki porzuconych i zagubionych butów

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Łuk o psychodelicznych kształtach, który dawał cień w ciągu dnia i oświetlał drogę nocą, a zarazem wyglądał przepięknie

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Rzeźby z ziemi - po jakimś czasie zaczynały się samoistnie rozpadać

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Płócienna mapa Boomlandu, rozwieszona w pobliżu sceny Sacred Fire

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sztuka recyklingu - ta papuga powstała z trzonków od starych parasolek, uszkodzonych wiatraków, ramy od roweru oraz innych elementów, które pod wpływem wyobraźni autora przestały być niepotrzebnymi śmieciami

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Plaża nad jeziorem Idanha-a-Nova

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sztuka recyklingu - wielki żuk o tułowiu ze skoszonej trawy oraz szczęki powstałej ze starego odkurzacza, radioodtwarzacza, wiatraków i lusterek samochodowych

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sztuka recyklingu - plastikowa latarnia w kształcie meduzy

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sztuka recyklingu - czyżby był to ogromny sum schwytany w rybackie sieci?

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Rzeźba ziemna nałożona na wyschnięty pień drzewa - może wyrażała tęsknotę za porą deszczową?

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Punkt ładowania telefonów - tam zawsze były kolejki i można było poznać ciekawe osoby...

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Jeden ze straganów z ubraniami i ozdobami na polu kempingowym

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Stoiska z rękodzielniczą biżuterią

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wykład na wolnym powietrzu

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Drewniane leżanki - o zmroku pustoszały, gdy woda stawała się chłodna

sobota, 1 listopada 2014

Przepis: Karkówka z jelenia w sosie własnym - pieczony i duszony


To był mój pierwszy eksperyment z dziczyzną. Podeszłam do niego z niepewnością, obawiałam się, że mięso będzie za twarde, tak jak czasem bywa z nieumiejętnie przyrządzoną wołowiną. Poza tym dodatkowym utrudnieniem w przygotowaniu jest fakt, że nie jem mięsa. Okazało się jednak, że wcale nie trzeba próbować potrawy, jeśli tylko robi się ją z wyczuciem. Cały mój przepis bazuje na tym, co przeczytałam w internecie, jeśli chodzi o rozmaite wskazówki, jednak skład był "na oko", ponieważ w kuchni bardzo rzadko kieruję się ścisłymi przepisami. Poza tym dobór przypraw był bardzo "mój" - uwielbiam ostre i afrodyzyjne smaki. W pewnym momencie nawet wahałam się nad bardziej egzotycznym urozmaiceniem w formie imbiru - może następnym razem go użyję. Zamysł całościowy był taki, aby połączyć korzenne aromaty ziela angielskiego, kolendry, goździków i lubczyka z ostrością czosnku oraz octu i wydobyć z mięsa smak "dziczyzny", tak jak go sobie wyobrażałam podczas czytania staropolskich lektur. Wygląda na to, że się udało.


CZEGO POTRZEBA - W SKRÓCIE:

  • mięso jelenia - użyłam około 30 dkg "na spróbowanie"
  • bejca - do bejcowania mięsa przez 3 dni (w lodówce)
  • odrobina mąki - do zagęszczenia sosu pod koniec duszenia/pieczenia
BEJCA (marynata stosowana, aby mięso zmiękło i skruszało):
  • wódka - 200-250ml (użyłam białego Krupnika)
  • ocet balsamiczny - 1 łyżka stołowa
  • ocet jabłkowy surowy - 2-3 łyżki stołowe
  • woda (kranówka albo mineralna) - na dolewkę, aby mięso w bejcy było w pełni zanurzone (dzięki temu się nie zepsuje; wody nie może być dużo - maksymalne proporcje to 1 porcja wody na 2 porcje wódki+octów, więc przy większej ilości mięsa trzeba sobie zwiększyć proporcje wódki i octu, aby wody było stosunkowo mało; ja dolałam na oko pół szklanki wody)
  • czosnek - 2 ząbki pokrojone w cienkie plasterki
  • lubczyk suszony - 1 łyżka stołowa
  • tymianek - 1 płaska łyżeczka
  • goździki całe - 3 nasiona
  • ziarna kolendry - 10 ziarenek
  • liść laurowy - 3 listki
  • ziele angielskie - 5 kulek
  • pieprz mielony - według uznania, np. 1 płaska łyżeczka
  • sól (morska) - szczypta
Jak najbardziej ocet można zastąpić winem - czerwonym np. typu Shiraz lub coś podobnego. Z wódki lepiej nie rezygnować - mięso powinno leżeć w lodówce aż 3 dni... Gdybym miała owoc jałowca, to dodałabym go kilka kulek i wówczas nasypała odpowiednio mniej kolendry. Idąc na łatwiznę, można by się posłużyć mieszanką ziół prowansalskich, ale w ten sposób odbieramy sobie całą zabawę.

Bejcę przed zalaniem mięsa można podgrzać (nie gotować, aby nie wytracić alkoholu) i ostudzić. Ja po prostu użyłam ciepłej wody z kranu i poczekałam chwilę, aby nieco ostygła. Przyprawy i tak bardzo intensywnie się przejadły.

Mięso zalane bejcą - nie może z niej wystawać - wstawiamy do lodówki na 3 dni. Nie byłam pewna, czy to bezpieczne, ale okazało się, że tak. Zresztą tak podają wszystkie przepisy na karkówkę z jelenia - to dość twarde mięso.

Przed pieczeniem bejcę wylewamy, nie będzie już potrzebna.

PIECZENIE / DUSZENIE

Zgodnie z przepisem karczek jelenia należy piec lub dusić pod przykryciem przez 3 godziny, podlane wodą i masłem. W moim przypadku jednak przez godzinę piekłam w naczyniu żaroodpornym (temperatura 200 stopni Celsjusza) na samym maśle. Z mięsa wówczas wytopiło się sporo wody, która z czasem wyparowała. Mięso się dobrze przypiekło, ale dzięki dodawaniu masła, nie wyschło. Następnie przełożyłam je do rondelka i gotowałam na małym ogniu przez kolejne 2 godziny, podlane szklanką wody, pod przykryciem. W miarę jak wody ubywało, uzupełniałam jej braki. Pod koniec do takiego "sosu własnego" dodajemy około 1 czubatą łyżkę stołową mąki i mieszamy, aby nie zrobiły się grudki. Można użyć mąki pszennej albo kukurydzianej.

EFEKT KOŃCOWY

Sos sprószyłam na talerzu posiekanym świeżym liściem szałwi. Według mojego mięsożernego testera, można było wyczuć aromat każdej przyprawy. Poza tym, karczek wyszedł bardzo delikatny i kruchy, więc bejca sprawdziła się świetnie. Po przekrojeniu mięso było w środku różowiutkie i wyglądało apetycznie, jednak osobiście się o tym nie przekonam. :-P

wtorek, 21 października 2014

Mydłowiec (orzechowiec myjący) Sapindus Mukorossi, jego zastosowanie oraz właściwości saponin

Orzechy do prania, o których będzie jeszcze mowa, to owoce mydłowca odmiany sapindus mukorossi, pochodzącej z Chin i Japonii, uprawianej również w Indiach i Nepalu. Istnieje kilka innych odmian, występujących na obszarze Azji oraz Ameryki Północnej i Środkowej, które również mają właściwości myjące. Wszystko dzięki zawartości saponin w orzechach – substancji, które mogą być lecznicze, ale i trujące, w zależności od odmiany. W innym stężeniu albo/i odmianie (steroidowej) saponiny zawarte są w takich roślinach jak mydlnica lekarska, mydłoka, lukrecja, nagietek, żeń-szeń, aloes i inne.

Słowo „sapo” w łacinie oznacza mydło (z greki - sapouni) – od pieniących właściwości saponiny. Stąd też pochodzi słowo saponifikacja, czyli proces wytwarzania chemicznego mydła na bazie tłuszczów zwierzęcych lub roślinnych (hydroliza tłuszczu), chociaż saponiny nie mają z tym wiele wspólnego.

Działanie saponin polega na zmniejszaniu napięcia powierzchniowego wody oraz tworzeniu stabilnych pian [ przypis: Kwartalnik „Farmacja Krakowska”, rok XIII, nr 3 2010, s. 18 ]. Odkrywcą tej substancji jest XIX-wieczny niemiecki botanik C. Gmelin (1819), jednak popularność saponiny zyskały dopiero w ostatnim stuleciu. W 1943 roku badacz Russel E. Marker wyizolował z pochrzynu (Dioscorea mexicana) diosgeninę, a z niej - trzy kilogramy czystego progesteronu – ponieważ dzięki saponinom steroidowym można wytwarzać (drogą transformacji mikrobiologicznej) hormony płciowe oraz kortykosteroidy.
Większość saponin po podaniu doustnym jest nieszkodliwa dla człowieka i niewchłanialna przez nasz organizm, istnieją jednak rośliny o składzie wybitnie trującym – choćby taki chwast jak kąkol.

Drzewo mydłowca. Źródło obrazka - link.
Mydłowiec sapindus mukorossi to wysokie drzewo, osiągające przeciętnie 12 metrów wysokości (około 40 stóp), choć odnotowano przypadki rekordowe – nawet 20-metrowe okazy. Roślinę tę można spotkać pod innymi nazwami: orzechowiec myjący, mydłowiec chiński, a także pod nazwami krajowymi: enmei-hi (jap. owoc przedłużający życie), wu-huan-zi (mand. owoc nie-choroby), reetha, aritha, dodan, doadniOwoce zawierają około 10-15% saponozyd (saponin) triterpenowych – a zwłaszcza saponiny oleananu (pochodne ß-amyryny – bardzo silne działanie hemolityczne na erytrocyty), damaranu (dammaranu; brak aktywności hemolitycznej) oraz tirukullanu [przypis: http://www.scielo.br/scielo.php?script=sci_arttext&pid=S0036-46652012000500007 ].

Do czego służą roślinom saponiny? Z jednej strony dzięki tym substancjom mają zwiększoną rozpuszczalność w soku komórkowym oraz zmniejszenie ich toksyczności – co oznacza, że substancje pobrane z zewnątrz są bardziej bezpieczne dla roślinnego organizmu. Dodatkowo saponiny mają charakter zwiększający ich szanse w konkurowaniu z innymi roślinami o miejsce (i, często, o światło) – saponiny utrudniają wzrost innych roślin, oddziałują na środowisko wokół. Tak działają choćby nasiona lucerny czy liście bluszczu pospolitego [ przypis: Kwartalnik „Farmacja Krakowska”, rok XIII, nr 3 2010, s. 20 ].

Liście tej rośliny są używane jako pasza dla zwierząt. Owoce nie są trujące, jednak ich skład jest ubogi, stąd nie nadają się na pożywienie. Zarazem jednak można jest stosować jako środek przeciw wszom, po ususzeniu mają właściwości odrobaczające. Są skuteczne w usuwaniu wszelkich odorów. Wysuszone na słońcu orzechy są używane do mycia, niektórzy stosują je również jako delikatniejsze zamienniki szamponów czy mydeł. Mydłowiec od lat był stosowany w medycynie ludowej, m.in. jako lek na epilepsję, a także – według zaleceń ajurwedy - w chorobach skóry. W chińskiej medycynie jest to środek stomatologiczny przeciw próchnicy. Badania medyczne według metod zachodnich wykazały, że wyciąg z mydłowca zmniejsza migrenę, ma lecznicze działanie w łuszczycy, egzemie oraz atopowym zapaleniu skóry. Saponiny mają właściwości wykrztuśne (dzięki temu, że powodują podrażnienie błon śluzowych gardła i żołądka oraz pobudzają ośrodek nerwu błędnego). Drewno mydłowca jest popularnym w Azji materiałem opałowym. Kwiaty wabią pszczoły i na bazie pyłków mydłowca można produkować jasny miód (biało-złoty) o charakterystycznym przyjemnym aromacie i delikatnym smaku. Pestki jagód są używane jako nawóz do ziemi. Surfaktanty – związki czynne zawarte w owocni – wykazują działanie sprzyjające regeneracji skażonego środowiska.

Drzewo to zaczyna owocować po 10 latach wzrostu. Orzechy – czy też jagody – zbierać należy w okresie zimowym i przed użyciem w pralce osuszyć na słońcu.  Drzewo to nie jest wymagające i ma szanse przyjąć się w europejskim klimacie nizinnym. Krótko mówiąc, możemy posadzić taką roślinę, jednak nie ma pewności, jaki byłby wpływ na równowagę ekologiczną naszego tematu i czy nie naruszyłoby to ekosystemu [ przypis: http://www.worldagroforestry.org/treedb/AFTPDFS/Sapindus_mukorossi.pdf ]. Być może warto o to zapytać w ogrodzie botanicznym.

czwartek, 2 października 2014

Wznowienie działalności

Witam po dłuższej przerwie. Przez pewien czas zmagałam się z problematyką, którą można zawrzeć w krótkim zdaniu: "O czym chcę pisać?" Nadmiar zainteresowań zawsze prowadzi do tego typu ostatecznych kwestii. W końcu udało mi się podjąć pewną decyzję i już wkrótce dostaniecie tutaj nowe artykuły, dotyczące zdrowego, świadomego życia, jednak bardziej związanego z codziennością (zdrowa żywność, ekologiczne kosmetyki etc.) niż z filozofią (religioznawstwem).

Póki co, zapraszam do polubienia i śledzenia codziennych krótkich wpisów na stronie Facebookowej: www.facebook.com/byczdrowym

czwartek, 10 kwietnia 2014

Domowymi sposobami: peeling do ciała (body scrub) z soli lub cukru

Większość kosmetyków, zwłaszcza zagranicznych, reklamowanych przez największe marki, ocieka chemią. Nie tylko dodawana jest do nich masa niepotrzebnych (najczęściej szkodliwych) barwników, ale także wiele utrwalaczy i środków dezynfekujących, przedłużających trwałość kosmetyku, lecz przy tym często wywołujących podrażenienia skóry, czy nawet alergie. Dobrym rozwiązaniem mogą być produkty o krótkim terminie ważności, jednak nie będą one najczęściej tanie. Produkcja domowych kosmetyków wydaje się trudna i niegodna zaufania - zresztą często kosmetolodzy krytykują domowe wynalazki ze względu na małą precyzję ich działania, brak wymierzonych ilości składników etc. etc. Gdy się zastanowimy, to są to dokładnie te same zarzuty, jakie "tradycyjna" syntetyczna farmakologia stawia farmakognozji czy zielarstwu. Chcę tutaj jednak przedstawić świetny przepis na domowy kosmetyk, który w sklepach znajduje się najczęściej na wyższych półkach, a jego działanie w każdym wypadku będzie niezawodne, ponieważ jego działanie polega po prostu na peelingu - zdzieraniu martwego naskórka. Poniższa instrukcja, jak zrobić dobrej jakości body scrub, jest krótka i prosta, a koszta to praktycznie grosze.

Do czego właściwie służy peeling? Dzięki pozbywaniu się starego naskórka peelingiem (ang. peel - złuszczać) typu body scrub (ang. scrub - szorować), pobudzamy skórę do szybszej regeneracji, zarazem odsłaniając tę nową i rozjaśniając wizualnie skórę. Powoduje to zwiększenie cyrkulacji krwi w naczynkach krwionośnych, a dzięki temu lepszy wygląd. Peelingu nie wykonuje się codziennie, ponieważ zazwyczaj naskórek potrzebuje około 7 dni, aby się zregenerować. Osoby z cerą bardziej wrażliwą, atopową czy naczynkową (zaczerwienioną) powinny ograniczać się do używania peelingów raz na dwa tygodnie lub rzadziej (warto tutaj skonsultować się z jakimś specjalistą).
Body scrub bazujący na soli ma działanie przeciwzapalne i ochronne dla skóry, toteż może uchronić przed nawrotem trądziku. Peelingi tworzy się zazwyczaj na bazie soli, ale do skóry twarzy (oraz do skóry delikatnej) zalecane są peelingi na bazie cukru, które nie są tak intensywne. Robiąc domowy peeling, na bazie prób i błędów można stworzyć dla siebie peeling idealny, poznać reakcję swojej skóry i dobrać grubość ziarna soli czy cukru do swoich preferencji. Im grubiej zmielona sól (w takiej formie często jest dostępna sól himalajska), tym bardziej będzie twarda i drapiąca, toteż taki specyfik można przeznaczyć do skóry stóp czy pleców. Body scrub jest również wspomagający przy pozbywaniu się niegłębokich blizn, np. po trądziku, a także rozstępów. Szczególnie zalecany jest na miejsca, które są bardziej wysuszające się (np. łokcie czy kolana), ponieważ jego składniki świetnie ujędrniają skórę. Peeling ma również działanie antycellulitowe.

Jeśli rozważnie dobierzesz składniki do swojego peelingu, to może on nabrać właściwości prozdrowotnych dla Twojej skóry. Skóra jest niezwykle chłonnym organem. Wystarczy zwrócić uwagę na to, że dezodoranty zawierające aluminium powodują składowanie aluminium w organizmie i przyczyniają się m.in. do powstawania nowotworów w obszarze pachwin i piersi. Stosowanie kosmetyków z naturalnymi minerałami również gwarantuje wchłanianie ich, choć zależnie od formy kosmetyku oraz danej substancji, będzie ona przyswajana w innym stopniu.

Opisany tutaj peeling stosuje się na czystą, mokrą skórę. Należy go później dokładnie spłukać, a skórę wytrzeć czystym ręcznikiem.


POTRZEBNE ELEMENTY ORAZ SKŁADNIKI:

  • zamykane naczynie (najlepiej szklane) - np. słoik
  • przybór na nabierania - np. plastikowa łyżka
  • baza nr 1: sól lub cukier
  • baza nr 2: olej (lub olejek)
  • opcjonalnie: dodatki (czytaj niżej)

    Proporcje soli/cukru w stosunku do oleju mają wynosić 1:1 (równą ilość obu składników).

    INSTRUKCJA:
    1. Do słoika wsyp cukier/sól i olej. (Oraz dodatki)
    2. Wymieszaj dokładnie.
    3. Jeśli dodałeś coś zapachowego, to odstaw na jedną noc, aby składniki się przegryzły.
    Gotowe.

    SÓL CZY CUKIER?
    Tak jak wyżej napisałam, do skóry twarzy w ogóle nie należy używać solnego peelingu. Poza tym cukier jest delikatniejszy. Biały cukier sprawdzi się równie dobrze co brązowy. Brązowy cukier trzcinowy, a najlepiej melasa z trzciny cukrowej - zawierają spore ilości wapnia oraz magnezu, a także niewielkie ilości żelaza, co może wzbogacić preparat (zwłaszcza magnez, stosunkowo dobrze przyswajany przez skórę*!). Jeśli byłby zbyt twardy, to warto go zmielić lub mocniej pokruszyć przed zastosowaniem. Jeśli chodzi o sól, sól kuchenna będzie dość neutralna, natomiast żeby zwiększyć aktywne działanie kosmetyku można zainwestować w sól morską czy himalajską. Pośród różnych ofert na rynku, popularnością cieszą się kosmetyki oparte o sól znad Morza Czarnego. Warto pamiętać, że kupując dany rodzaj cukru czy soli możemy go przechowywać dość długo, przygotowując peeling w miarę naszego zapotrzebowania. Ponieważ nie jest to kosmetyk stosowany na co dzień, sama staram się dobierać jak najlepsze składniki w miarę rozsądnych cenach.


    JAKI OLEJ?
    Najważniejsza zasada: upewnij się, że zakupujesz olej kosmetyczny, a nie spożywczy. Spożywcze oleje są przetworzone i pozbawione zdrowotnych elementów. Olej użyty do celów kosmetycznych musi być tłoczony na zimno i nierafinowany. Najlepiej nabyć 100% olej, bez żadnych dodatkowych składników.

    Wybór oleju czy olejku zależy od efektu, który chcemy osiągnąć. Najbardziej dostępnym olejkiem jest oliwka "dla dzieci". Będzie ona nawilżać skórę, a zarazem jej nie podrażniać. Różne rodzaje olejów mają jednak rozmaite dodatkowe właściwości.

    Olej z oliwy (tłoczony na zimno!) ma właściwości nawilżające i ochronne przed promieniami słonecznymi (oczywiście nie chodzi tutaj o zastosowanie zamiast filtrów przeciw opalaniu...). Wspomaga on odbudowie naskórka. Oliwa oznaczona jako "extra vergine/virgin" jest na pewno wytłaczana na zimno. Kosmetyczna oliwa ma jaśniejszy kolor niż spożywcza.

    Najbardziej polecanym olejem, ale również najdroższym, jest olej arganowy, produkowany w Maroko z nasion arganii żelaznej, który ma działanie antyoksydacyjne, a więc "odmładzające". Często jest dodawany do różnych kremów i innych kosmetyków, ale przy małej ilości oraz w połączeniu z wieloma substancjami chemicznymi traci swoje dobroczynne działanie(!). Zawiera on kwasy, m.in. z grup omega, takie jak oleinowy, linolowy, palmitynowy, stearynowy oraz α-linolenowy, dzięki którym m.in. skóra wchłania większe ilości witaminy E i lepiej radzi sobie w stanach zapalnych. Jest nawilżający, ale również przeciwbakteryjny - zalecany w leczeniu trądziku oraz pozbywaniu się blizn po nim. Powinien mieć ledwo wyczuwalny zapach. Powinien być przechowywany z dala od światła słonecznego, najlepiej w ciemnym szkle. Warto zwracać uwagę na certyfikaty (np. ECOCERT) oraz cenę (jeśli jest zbyt niska, może to być podróbka).

    Olej jojoba, produkowany z simondsji kalifornijskiej i składa się głównie nie z tłuszczu, lecz z estrów kwasów tłuszczowych, dzięki czemu świetnie nadaje się do skóry dojrzałej, gdyż ludzka skóra wraz z wiekiem wytwarza coraz mniej naturalnych estrów, zwiększających naturalną barierę skóry, i można dzięki takiemu olejowi uzupełniać ich poziom. Jojoba ponadto ma właściwości przeciwzapalne i przeciwgrzybiczne, sprzyja walce z trądzikiem oraz z bólami związanymi ze stanami zapalnymi (np. przy przeziębieniach, przewianiu, przeciążeniu etc.). Zawiera witaminy E oraz B, chrom, miedź i cynk. Ma lekko orzechowy zapach i bursztynowy kolor.

    Od lewej: olej arganowy (jasnozłoty), olej jojoba (złoty), oliwa z oliwek (wpadająca w zieleń). Różnice w kolorach najczęściej nie mają znaczenia, zwłaszcza w przypadku oliwy z oliwek. Istnieje tak wiele gatunków oliwek, że kolorystyka może być nieomal dowolna (nawet lekko czerwona). Podobnie jest w przypadku olejku arganowego - może wahać się od jasnożółtego do złotego koloru. Zapachy olejów również nie są związane z ich jakością, jednak bardzo intensywny zapach może świadczyć o zepsuciu lub skażeniu olejku.

    Olej lniany, wytwarzany z lnu zwyczajnego, jest świetny do zastosowań kosmetycznych i jest produkowany w Polsce, dzięki czemu jego cena będzie niższa niż oleju arganowego czy jojoba. Często jest stosowany do leczniczych masażów skóry. Zawiera m.in. prozdrowotne kwasy omega-3 i 6 - dzięki kwasowi α-linolenowemu jest przeciwzapalny. Zmniejsza podrażnienia i pomaga w walce z trądzikiem, a . Powinien być przechowywany w ciemnej butelce w lodówce. Przy zakupie trzeba się upewnić, że nie kończy się jego termin ważności oraz że nie stał na wystawie, tylko w lodówce właśnie.

    Olej kokosowy to jeden z najważniejszych olejków według Ajurwedy, na Wschodzie często nazywany "królem olejów". Zawiera naturalne antyoksydanty oraz witaminę E, dzięki czemu wykazuje właściwości odmładzające. Wykazuje działanie przeciwgrzybicze oraz antybakteryjne, dzięki zawartości witaminy K, która jest świetnie przyswajana przez ludzką skórę. Bardzo pomocny jest w leczeniu łuszczycy. Rozjaśnia cerę i pomaga zregenerować się skórze po poparzeniach słonecznych. Czysty olej kokosowy można stosować nawet do skóry atopowej, zwiększa on ochronną barierę skóry i jest niezwykle łagodny. W czystej formie nadaje się świetnie jako naturalny substytut mleczka do demakijażu, stosowany na waciku. Czasami olej kokosowy jest opisywany jako "virgin", jednak w przeciwieństwie do oliwy z oliwek nie ma unijnych standardów, więc etykietka ta nie zawsze gwarantuje, że wyciśnięto olej bez podgrzewania.


    DODATKI
    Dodatkiem może być cokolwiek zechcesz - byleby nie powodowało u Ciebie uczulenia ani nie było piekące czy podrażniające. Możesz zastosować zmieloną kawę (nierozpuszczalną), dzięki czemu kofeina nada Twojemu kosmetykowi dodatkowe właściwości antycellulitowe i przyspieszające regenerację. Kawa zagwarantuje również piękny zapach. Nawilżające, ściągające i regenerujące działanie będą miały (częściowo wcześniej namoczone) liście zielonej herbaty (sypanej - im większe są liście po namoczeniu, tym lepszej jakości jest zapewne herbata, więc lepiej unikać zbyt mocno skruszonej).

    Jako źródło witaminy C można zastosować liście hibiskusa lub dzikiej róży. Dodatki takie jak przyprawy (np. cynamon) mogą uatrakcyjnić zapach Twojego kosmetyku. W tym celu również można użyć olejków zapachowych kwiatowych, wody różanej etc. Odrobina kurkumy może zwiększyć właściwościa antyseptyczne i wygładzające, ale nie należy dodać jej zbyt dużo, ponieważ będzie barwić skórę na delikatnie pomarańczowy kolor.
    W przypadku dodatków pole do eksperymentów jest bardzo szerokie. Niektórzy dodają barwniki po to, aby preparat nabrał bardziej "kosmetycznego" wyglądu, np. błękitny czy fioletowy, jednak dla mnie mija się to z celem - staram się zawsze unikać sztucznych barwników.


    TERMIN WAŻNOŚCI - PRZECHOWYWANIE I UŻYWANIE
    Kosmetyk należy nakładać zawsze za pomocą np. plastikowej łyżeczki, przeznaczonej tylko do tego. Zanurzanie w nim dłoni może spowodować przedwczesne przeterminowanie. W wersji bez dodatków, powinno się złużyć go w ciągu około miesiąca. Skład rozszerzony o cytrynę lub witaminę E przedłuża ważność do ponad dwóch miesięcy.
    Cytryna: wyciśnij do pojemniczka z gotowym scrubem łyżkę soku z cytryny i dokładnie wymieszaj. Dzięki cytrynie kosmetyk nabierze dodatkowych właściwości rozjaśniających. Nacieranie skóry sokiem z cytryny może przyspieszyć "schodzenie" opalenizny.
    Witamina E: zakup w aptece witaminę E w kapsułkach lub w płynie. 1 kapsułka powinna wystarczyć na półlitrowy słoik z produktem - należy otworzyć ją i wycisnąć zawartość, a następnie dokładnie wymieszać.
    Nie wystawiaj kosmetyku na działanie słońca, ponieważ spowoduje to utracenie dobroczynnych składników olejków. Nie dodawaj do preparatu wody. Woda jest pożywką dla bakterii i przyspieszy przeterminowanie preparatu.

  • środa, 9 kwietnia 2014

    Temida kontra Farmakon - czyli krótka notka o antagonizmie prawdy i fałszu

    Temida (Themis) w kulturze starożytnej Grecji była boginią-tytanidą, uosobieniem sprawiedliwości, prawa i wiecznego porządku. Często przedstawiano ją z opaską na oczach - symbolem bezstronności. Sprawiedliwość nie spogląda na boki, tylko reprezentuje prawdę. Z mitologii tej zrodził się archetyp ślepca-mędrca czy też ślepej staruchy, reprezentującej mądrość i doświadczenie, a także jasnowidzenie. Można te postacie odnaleźć wszędzie: w literaturze, filmie, serialach. Oślepiona Cordelia w American Horror Story: Coven utraciła wzrok, aby uzyskać dostęp do prawdy, poprzez wizje i prekognicję (widzenie przyszłości). We współczesnej kulturze tacy bohaterowie najczęściej są przedstawiani jako uciskani, często ginący w imię swoich przekonań lub cierpiący (np. okaleczenie). Zdaje się jednak, że to nic nowego - od czasów skazania Sokratesa, zwalczanie prawdy, próba uciszenia sprawiedliwości jest domeną świata ludzi. Choć ludzie giną, ich historie po jakimś czasie zawsze w końcu zostają ujawnione, jak gdyby potwierdzając wartość wytrwałości i cierpienia towarzyszącego tym zmaganiom.

    Walka z nieprawdą to często walka pisma z mową. Prawda bardziej waży słowa i krzyczy tylko wtedy kiedy pogrąża się w czarnej rozpaczy. Nieprawda zakorzeniła się w piśmie, zdolność pisania stała się furtką fałszerstwa, znacznie potężniejszego niż jest możliwe poprzez słowo mówione. Współcześnie media stosują pismo, zwłaszcza poprzez bramy internetu, jako fantastyczne narzędzie manipulacji.

    Kłamstwo wielokrotnie powtórzone być może stawało się po jakimś czasie przyjętą "prawdą", lecz kłamstwo zapisane i skopiowane w dwudziestu różnych mediach stało się przerażającym narzędziem. Wszyscy w szkole przerabialiśmy pokrótce historię propagandy, zwłaszcza hitlerowskiej czy stalinowskiej jako najbardziej skrajnych, odrażających przykładów prób zatracenia prawdziwego obrazu dzięki bombardowaniu(!) ludzi fałszywymi informacjami ze wszech stron. Obecnie dużo mówi się w środowiskach młodzieżowych o fałszywej propagandzie dotyczącej szkodliwości zażywania substancji psychoaktywnych, a przecież nie tak dawno ujawniono, że propaganda dotycząca palenia papierosów działała właśnie w ten sposób (przykład na powyższej załączonej ilustracji). Powtórzenie wielokrotnie, że papieros jest zdrowszy od słodkości, że pozwala dbać o zdrową sylwetkę czy jest ostatnim szykiem mody - doprowadziło do śmierci tysięcy ludzi na różne choroby nowotworowe. Powtórzone wielokrotnie kłamstwa ideologiczne doprowadziły do śmierci milionów i nadal doprowadzają, czego przykładem są różne kraje komunistyczne - totalitaryzm wciąż nie wymarł i nie wiadomo, czy kiedykolwiek umrze. Można powiedzieć, że kłamstwo zawsze jest głośniejsze i ma większy zasięg niż prawda, a można je poznać po wielkich literach, prześladujących nas na każdej ulicy, ale też nieustannym uciszaniu głosów przeciwstawnych. Kłamstwo można też zawsze poznać po tym, że jest brutalne i prymitywne w swojej istocie. Przynajmniej takim się objawia w skrajnej formie, w której doprowadza do śmierci niewinnych ludzi.

    Teraz chciałabym się podzielić kilkoma cytatami, które podczas studiów wywarły na mnie ogromne wrażenie. Są to mianowicie rozważania Platona oraz komentarze badacza J. Derridy tych rozważań dotyczące, ukazujące zwodnicze oblicze pisma (farmakonu). Wynalazca, Teut, przynosi jako dar dla króla Tamuza pismo, jednak król nie chce temu darowi zaufać. W oryginalnym tekście Platona czytamy następująco (słowa Tamuza do Teuta-wynalazcy):

    "Ty jesteś ojcem liter; zatem przez dobre serce dla nich przypisałeś im wartość wprost przeciwną tej, którą one posiadają naprawdę. Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo człowiek, który się tego wyuczy, przestanie ćwiczyć pamięć; zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz, ze znaków obcych jego istocie, a nie z własnego wnętrza, z siebie samego. Więc to nie jest lekarstwo na pamięć, tylko środek na przypominanie sobie. Uczniom swoim dasz tylko pozór mądrości, a nie mądrość prawdziwą. Posiędą bowiem wielkie oczytanie bez nauki i będzie się im zdawało, że wiele umieją, a po większej części nie będą umieli nic i tylko obcować z nimi będzie trudno; to będą mędrcy z pozoru, a nie ludzie mądrzy naprawdę".

    W swoich komentarzach Derrida, w pierwszej kolejności, zwraca uwagę, że w tłumaczeniu tekstu Platona częstokroć dochodzi do spłycenia, ponieważ słowo, jakie użyto na określenie pisma, w języku greckim oznacza również m.in. farmaceutyczne remedium, a także truciznę. W taką to truciznę często na dzień dzisiejszy przemienia się pismo jako narzędzie mediów do wystawiania rozmaitych opinii czy "przedstawiania faktów", nietożsamego jednak z ujawnianiem prawdy. Nawet jeśli przez wieki nauka próbowała wydobyć "uzdrawiającą" moc pisma, zwłaszcza w dobie oświecenia, to jednak pozostaje ono wciąż jedną z najbardziej skutecznych trucizn tego świata. Tak jak lekarstwo, w ręku człowieka złej woli, może stać się zagrożeniem życia.



    Pozostawiam Was z Derridą:

    "Obiegowe tłumaczenie farmakon przez lekarstwo - dobroczynny środek leczniczy - nie jest oczywiście błędne. Farmakon nie tylko mógł oznaczać lekarstwo i na pewnej płaszczyźnie swego funkcjonowania zacierać dwuznaczność własnego sensu. Lecz jest nawet oczywiste, że skoro jawna intencja Teuta polega na ukazaniu swego wytworu w jak najlepszym świetle, to chociaż obraca on słowo wokół jego dziwnej i niewidocznej osi, prezentuje tylko jeden, najbardziej uspokajający z jego biegunów. Ów lek jest dobroczynny, stwarza i wzmacnia, konsoliduje i zapobiega, utrwala wiedzę i ogranicza zapomnienie. Przekład za pomocą słowa "lekarstwo" zaciera jednak, wskutek wyjścia poza grekę, inny, odłożony na bok biegun słowa farmakon. [...]

    Otóż z jednej strony Platon stara się przedstawić pismo jako tajemną, a tym samym podejrzaną siłę. Taką jak malarstwo, z którym później je porówna, i jak iluzja lub techniki mimesis w ogóle. [...]

    Z drugiej strony replika króla zakłada, że skuteczność farmakon można odwrócić: może on potęgować zło, zamiast mu zapobiegać. Lub raczej królewska odpowiedź oznacza, że Teut, podstępnie i/lub naiwnie, ujawnił odwrotną stronę prawdziwego skutku pisma. By podkreślić wartość swego wynalazku, Teut odnaturalniłby farmakon, wypowiedział przeciwieństwo tego, do czego zdolne jest pismo. Truciznę podał za lekarstwo. [...]

    Gdybyśmy nawet sądzili, że można w ten sposób uratować "racjonalny" biegun i pochwalną intencję, mianowicie ideę dobrego wykorzystania nauki lub sztuki medycznej, mielibyśmy jeszcze wielkie szanse na to, by dać się zwieść językowi. Pismo, zdaniem Platona, nie jest więcej warte jako lekarstwo niż jako trucizna. Jeszcze zanim Tamuz wyda swój nieprzychylny wyrok, lekarstwo niepokoi samo w sobie. Trzeba w istocie wiedzieć, że Platon odnosi się podejrzliwie do farmakon w ogóle, nawet jeśli chodzi o środki lecznicze używane w celach wyłącznie terapeutycznych, nawet jeśli korzysta się z nich w dobrych zamiarach, nawet jeśli są one jako takie skuteczne. Nie ma nieszkodliwego lekarstwa. Farmakon nigdy nie może być po prostu dobroczynny."

    Dalej Derrida wykazuje, iż według Platona ów farmakon-środek leczniczy-pismo jest niegodne zaufania z dwóch powodów: po pierwsze ponieważ zawsze przynosi skutki uboczne - niezdolność do usunięcia bólu, po drugie - jest czymś nienaturalnym:

    "Na głębszym zaś niż ból poziomie farmaceutyczny specyfik jest zasadniczo szkodliwy, ponieważ jest sztuczny. [...] Farmakon przeciwstawia się naturalnemu życiu: nie tylko życiu niedotkniętemu żadną chorobą, ale nawet życiu choremu, czy raczej życiu choroby. Platon wierzy bowiem w naturalne życie i, jeśli można tak rzec, normalny rozwój choroby. [...] Zakłócając normalny i naturalny rozwój choroby, farmakon jest więc wrogiem żywego jestestwa w ogóle, zarówno zdrowego jak i chorego. Powinniśmy o tym pamiętać, i Platon zachęca nas do tego, kiedy pismo przedstawiane jest jako farmakon. Przeciwne życiu, pismo - czy też, jeśli kto woli, farmakon - powoduje tylko przemieszczenie lub nawet podrażnienie choroby. Logiczny schemat obiekcji króla wobec pisma będzie następujący: pod pretekstem zastąpienia pamięci pismo sprzyja zapominaniu; zamiast powiększać wiedzę, zmniejsza ją. Nie odpowiada potrzebie pamięci, mierzy obok, nie umacnia mneme [pamięć - przyp. luna], lecz tylko hypomnesis [przypomnienie]."

    Przywołane cytaty pochodzą z książki J. Derridy, Farmakon, [w:] tegoż, Pismo filozofii, Kraków 1992, s. 39-47.

    niedziela, 6 kwietnia 2014

    Wegańska potrawka bezglutenowa w stylu tajskim (z tofu)

    Ostatnio dużą modą cieszą się potrawy tajskie, najczęściej zawierające mięso. Postanowiłam dokonać pewnego eksperymentu i nakarmić mięsożerców czymś całkowicie wegańskim, ze względu na moje starania odstawienia masowych produktów odzwierzęcych, a także ze względu na akurat wypadający piątek, który potraktowałam dość poważnie i odwołałam się do ogólnie przyjętej tradycji niejedzenia mięsa...

    Ostateczny komentarz do potrawy brzmiał: "Nałóż jeszcze trochę tego jasnego, co smakuje jak mięso". Pojawiło się we mnie nowe przekonanie o tym, że smaku mięsa za bardzo już nie pamiętamy, a kojarzymy go z pewną konsystencją oraz określoną grupą przypraw, "smakujących jak mięso". W przypadku mojej potrawki, mięso udało mi się świetnie zastąpić połączeniem tofu z... bobem (jaki to zapomniany element diety! a w dzieciństwie zajadałam się bobem bardzo często na wiosnę...). No ale po kolei!


    SKŁADNIKI (dla trzech osób):

  • dwie duże szalotki (lub zwyczajne cebule)
  • około 400g tofu
  • około 400g bobu (konserwowy lub gotowany)
  • makaron ryżowy typu vermicelli (jedna
    porządna garść z opakowania 400g)
  • baza do czerwonego tajskiego curry (lub jakiś
    odpowiednik)
  • puszka 400ml mleczka kokosowego, czyli coconut
    milk (lub coconut cream)
  • garść orzeszków piniowych (lub innych miękkich)
  • garść świeżych liści bazyli
  • olej sezamowy (lub oliwa)
  • opcjonalnie: 1 czerwona papryka lub pół cukini



  • Cebulę pokroić w kostkę - im drobniej, tym lepiej, a następnie przyrumienić na patelni na oleju sezamowym. Tofu powinno być jak najgęstsze - jeśli masz do wyboru w sklepie kilka rodzajów tofu, weź z mniejszą zawartością wody. Cały blok należy pokroić w średniej wielkości kostki (tak na oko 1,5-2cm). Gdy cebulka jest już gotowa, tofu dorzucamy na patelnię i przypiekamy, żeby utrwalić jego kształt. Jeśli chcecie większego urozmaicenia, można tutaj dodać i przypiec również czerwoną paprykę lub cukinię (koniecznie posiekane na kostki o podobnej wielkości co tofu). W moim przypadku smażenie trwało jakieś 15 minut.

    Bazę do sosu tajskiego dodajemy teraz i dokładnie rozprowadzamy. W moim przypadku mały słoiczek wystarczył na całą potrawę. Dla osób preferujących łagodniejszy smak zalecam dodać tylko pół, a drugą połowę mieć w zapasie na sam koniec, jeśli smak okazałby się zbyt kokosowy. Jeśli akurat nie masz dostępu do bazy curry, możesz użyć harissy - ma bardzo podobny aromat. Możliwe jest też stworzenie samemu bazy, bo raz zakupione składniki schodzą dość oszczędnie i mają długą datę ważności. W takiej porządnej bazie najważniejszymi składnikami są: trawa cytrynowa (dokładnie zmielona lub wygotowana), czerwone papryczki chilli (lub pieprz cayenne), galangal (lub imbir), czosnek, zmielona kolendra i kmin rzymski, sos sojowy i/lub rybny czy krewetkowy oraz dodatek cukru (sól jest niepotrzebna, bo zawiera ją sos sojowy/rybny/krewetkowy). Nie będę tutaj wnikać w szczegóły ugotowania samemu takiego sosu, bo w sieci jest dostępna masa przepisów. Sama kupuję najczęściej gotowce, jednak ponieważ tajskie curry najczęściej jest niewegetariańskie, to chętnie stosuję jako zamiennik właśnie libański/tunezyjski harissa. Sos trzeba po prostu rozprowadzić na warzywa i tofu, w miarę równomiernie. Można dodać bobu - zazwyczaj robię to na końcu po to, aby się nie rozpadł od mieszania. (W UK nie udało mi się zdobyć zwykłego bobu, dlatego kupiłam puszkę "bajela" - jest to bliskowschodnia nazwa bobu konserwowego i smakuje dokładnie tak samo.) Patelnię można odstawić na bok na czas przygotowywania makaronu.

    Makaron ryżowy stanowi świetną alternatywę dla diety bezglutenowej (jego główne składniki to ryż, kukurydza oraz sago), zwłaszcza że przygotowanie makaronu vermicelli jest znacznie szybsze i prostsze niż tradycyjnego. Wprawdzie poszczególni producenci podają własne instrukcje, ale generalna zasada jest następująca: wkładasz odpowiednią ilość makaronu do jakiejś miski czy garnka i zalewasz go wrzątkiem (można wówczas dosypać szczyptę soli i wymieszać z tym wszystkim, chociaż nie jest to konieczne, bo sos curry jest wystarczająco słony), aby w całości się zanurzył. Można naczynie przykryć czymś z wierzchu i odczekać około 5-10 minut, aby makaron całkowicie zamókł. Następnie należy odlać całą wodę i pokroić makaron na małe cząstki, aby się nie ciągnął w czasie jedzenia. Dla mnie najlepszy jest taki "podziabdziany", aby swobodnie można było jeść danie za pomocą łyżki. Tak przygotowany makaron wrzucamy na naszą patelnię z bobem, tofu, cebulką i sosem. Jeśli się nie mieści, to można wymieszać i rozłożyć na dwa smażenia lub użyć dużego woka.

    Ostatni etap to dolanie mleczka kokosowego - coconut milk. Zazwyczaj można je nabyć w puszce. Warto zwrócić uwagę na skład i szukać wersji bez konserwantów. Znalazłam takową w postaci kremu kokosowego (coconut cream) firmy Fortune - zawiera tylko masę kokosową i wodę, żadnych utrwalaczy ani utleniaczy. Krem różni się od mleka tylko tym, że jest bardziej gęsty i warto go najpierw dobrze przemieszać, ponieważ w puszce woda osiada na dnie, a gęsta masa kokosowa grubą warstwą pod samym wieczkiem (po otwarciu przez chwilę miałam wrażenie, że to masło). Kokos dorzucony na patelnię należy dokładnie przemieszać ze wszystkimi składnikami. Wszystko powinno nabrać czerwonego rumieńca, dzięki papryczce chilli zawartej w sosie curry. Mieszać trzeba uważnie, aby nie pozostawić niewymieszanego mleczka kokosowego. Nie radzę od razu zabierać się za mocniejsze przyprawy, ponieważ chilli potrzebuje parę minut, aby się "przegryźć". Oznacza to, że za parę godzin potrawa może być naprawdę pikantna, nawet jeśli tuż po spróbowaniu wydała się bardzo łagodna.

    Na koniec posypać liśćmi bazylii lub dodać je do całości i wymieszać, aby aromat przeszedł całą potrawkę. Ponieważ czasami ciężko jest dostać w sklepie osiedlowym świeżą bazylię, gorąco polecam trzymanie rozdzielonych i umytych już listków w zamrażalniku. Sprawdzają się równie dobrze, co świeżo zerwane.

    Smacznego!