niedziela, 6 kwietnia 2014

Wegańska potrawka bezglutenowa w stylu tajskim (z tofu)

Ostatnio dużą modą cieszą się potrawy tajskie, najczęściej zawierające mięso. Postanowiłam dokonać pewnego eksperymentu i nakarmić mięsożerców czymś całkowicie wegańskim, ze względu na moje starania odstawienia masowych produktów odzwierzęcych, a także ze względu na akurat wypadający piątek, który potraktowałam dość poważnie i odwołałam się do ogólnie przyjętej tradycji niejedzenia mięsa...

Ostateczny komentarz do potrawy brzmiał: "Nałóż jeszcze trochę tego jasnego, co smakuje jak mięso". Pojawiło się we mnie nowe przekonanie o tym, że smaku mięsa za bardzo już nie pamiętamy, a kojarzymy go z pewną konsystencją oraz określoną grupą przypraw, "smakujących jak mięso". W przypadku mojej potrawki, mięso udało mi się świetnie zastąpić połączeniem tofu z... bobem (jaki to zapomniany element diety! a w dzieciństwie zajadałam się bobem bardzo często na wiosnę...). No ale po kolei!


SKŁADNIKI (dla trzech osób):

  • dwie duże szalotki (lub zwyczajne cebule)
  • około 400g tofu
  • około 400g bobu (konserwowy lub gotowany)
  • makaron ryżowy typu vermicelli (jedna
    porządna garść z opakowania 400g)
  • baza do czerwonego tajskiego curry (lub jakiś
    odpowiednik)
  • puszka 400ml mleczka kokosowego, czyli coconut
    milk (lub coconut cream)
  • garść orzeszków piniowych (lub innych miękkich)
  • garść świeżych liści bazyli
  • olej sezamowy (lub oliwa)
  • opcjonalnie: 1 czerwona papryka lub pół cukini



  • Cebulę pokroić w kostkę - im drobniej, tym lepiej, a następnie przyrumienić na patelni na oleju sezamowym. Tofu powinno być jak najgęstsze - jeśli masz do wyboru w sklepie kilka rodzajów tofu, weź z mniejszą zawartością wody. Cały blok należy pokroić w średniej wielkości kostki (tak na oko 1,5-2cm). Gdy cebulka jest już gotowa, tofu dorzucamy na patelnię i przypiekamy, żeby utrwalić jego kształt. Jeśli chcecie większego urozmaicenia, można tutaj dodać i przypiec również czerwoną paprykę lub cukinię (koniecznie posiekane na kostki o podobnej wielkości co tofu). W moim przypadku smażenie trwało jakieś 15 minut.

    Bazę do sosu tajskiego dodajemy teraz i dokładnie rozprowadzamy. W moim przypadku mały słoiczek wystarczył na całą potrawę. Dla osób preferujących łagodniejszy smak zalecam dodać tylko pół, a drugą połowę mieć w zapasie na sam koniec, jeśli smak okazałby się zbyt kokosowy. Jeśli akurat nie masz dostępu do bazy curry, możesz użyć harissy - ma bardzo podobny aromat. Możliwe jest też stworzenie samemu bazy, bo raz zakupione składniki schodzą dość oszczędnie i mają długą datę ważności. W takiej porządnej bazie najważniejszymi składnikami są: trawa cytrynowa (dokładnie zmielona lub wygotowana), czerwone papryczki chilli (lub pieprz cayenne), galangal (lub imbir), czosnek, zmielona kolendra i kmin rzymski, sos sojowy i/lub rybny czy krewetkowy oraz dodatek cukru (sól jest niepotrzebna, bo zawiera ją sos sojowy/rybny/krewetkowy). Nie będę tutaj wnikać w szczegóły ugotowania samemu takiego sosu, bo w sieci jest dostępna masa przepisów. Sama kupuję najczęściej gotowce, jednak ponieważ tajskie curry najczęściej jest niewegetariańskie, to chętnie stosuję jako zamiennik właśnie libański/tunezyjski harissa. Sos trzeba po prostu rozprowadzić na warzywa i tofu, w miarę równomiernie. Można dodać bobu - zazwyczaj robię to na końcu po to, aby się nie rozpadł od mieszania. (W UK nie udało mi się zdobyć zwykłego bobu, dlatego kupiłam puszkę "bajela" - jest to bliskowschodnia nazwa bobu konserwowego i smakuje dokładnie tak samo.) Patelnię można odstawić na bok na czas przygotowywania makaronu.

    Makaron ryżowy stanowi świetną alternatywę dla diety bezglutenowej (jego główne składniki to ryż, kukurydza oraz sago), zwłaszcza że przygotowanie makaronu vermicelli jest znacznie szybsze i prostsze niż tradycyjnego. Wprawdzie poszczególni producenci podają własne instrukcje, ale generalna zasada jest następująca: wkładasz odpowiednią ilość makaronu do jakiejś miski czy garnka i zalewasz go wrzątkiem (można wówczas dosypać szczyptę soli i wymieszać z tym wszystkim, chociaż nie jest to konieczne, bo sos curry jest wystarczająco słony), aby w całości się zanurzył. Można naczynie przykryć czymś z wierzchu i odczekać około 5-10 minut, aby makaron całkowicie zamókł. Następnie należy odlać całą wodę i pokroić makaron na małe cząstki, aby się nie ciągnął w czasie jedzenia. Dla mnie najlepszy jest taki "podziabdziany", aby swobodnie można było jeść danie za pomocą łyżki. Tak przygotowany makaron wrzucamy na naszą patelnię z bobem, tofu, cebulką i sosem. Jeśli się nie mieści, to można wymieszać i rozłożyć na dwa smażenia lub użyć dużego woka.

    Ostatni etap to dolanie mleczka kokosowego - coconut milk. Zazwyczaj można je nabyć w puszce. Warto zwrócić uwagę na skład i szukać wersji bez konserwantów. Znalazłam takową w postaci kremu kokosowego (coconut cream) firmy Fortune - zawiera tylko masę kokosową i wodę, żadnych utrwalaczy ani utleniaczy. Krem różni się od mleka tylko tym, że jest bardziej gęsty i warto go najpierw dobrze przemieszać, ponieważ w puszce woda osiada na dnie, a gęsta masa kokosowa grubą warstwą pod samym wieczkiem (po otwarciu przez chwilę miałam wrażenie, że to masło). Kokos dorzucony na patelnię należy dokładnie przemieszać ze wszystkimi składnikami. Wszystko powinno nabrać czerwonego rumieńca, dzięki papryczce chilli zawartej w sosie curry. Mieszać trzeba uważnie, aby nie pozostawić niewymieszanego mleczka kokosowego. Nie radzę od razu zabierać się za mocniejsze przyprawy, ponieważ chilli potrzebuje parę minut, aby się "przegryźć". Oznacza to, że za parę godzin potrawa może być naprawdę pikantna, nawet jeśli tuż po spróbowaniu wydała się bardzo łagodna.

    Na koniec posypać liśćmi bazylii lub dodać je do całości i wymieszać, aby aromat przeszedł całą potrawkę. Ponieważ czasami ciężko jest dostać w sklepie osiedlowym świeżą bazylię, gorąco polecam trzymanie rozdzielonych i umytych już listków w zamrażalniku. Sprawdzają się równie dobrze, co świeżo zerwane.

    Smacznego!

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz