poniedziałek, 26 stycznia 2015

Portugalia 2014 - zarys wyprawy i kilka wspomnień

Portugalia w pigułce:
* można się tam dostać różnymi metodami, jednak kupując bilety lotnicze 6+ miesięcy wcześniej można upolować tanie oferty
* patrzeć za noclegiem na coachsurfing (jeśli ma się więcej czasu) lub w tanich pensjonatach/hostelach
* po stolicy poruszaj się bajecznie tanim transportem miejskim
* transport międzymiastowy (zarówno autobusy, jak i pociągi) jest równie tani
* warto poświęcić trochę czasu i nauczyć się podstawowego słownictwa - miejscowi bardzo sobie to cenią
* alkohol można spożywać w każdym miejscu publicznym

Centrum Lizbony - okolice Rossio - widok z zabytkowej windy Santa Justa na Alfamę, położoną na wzgórzu.


Planowanie pobytu
Nasz pobyt w Portugalii przypadł na sierpień 2014. Był to zarazem pierwszy podróżniczy wypad w południowo-zachodnie rejony naszego kontynentu, toteż mieliśmy zupełnie mgliste wyobrażenie o tym, jak wygląda turystyka w tej części Europy. Można powiedzieć, że od strony organizatorskiej był to mój pomysł i wykonanie, którego realizację z niedowierzaniem wspierał Maciek. Dzięki pełnemu sukcesowi udało mi się przekonać go do dalszych niskobudżetowych wypraw ze mną.

Dlaczego chciałam to zrobić tanio? Pierwszy z brzega powód był błahy - akurat w czasie, gdy kupowałam bilety lotnicze do Portugalii (robiąc to zresztą spontanicznie wieczorem po udanej imprezie) nie pracowałam. Skorzystałam ze swoich oszczędności po świętach, uznając, że plan wakacyjnego wyjazdu będzie dobrym sposobem powitania Nowego Roku 2014. Ale szukając głębiej, za niskobudżetową wyprawą przemawia sam w sobie urok takiego rodzaju wycieczki. Z założenia musi być niestandardowa, ukazywać kraj docelowy (tutaj: Portugalię) bardziej z perspektywy przeciętnego zjadacza chleba niż nudzącego się w hotelowym basenie z pięcioma gwiazdkami rutyniarza, nastawiać na przygody i wyzwania (jak to by nazwano w Anglii, be more adventurous!). Z tego powodu zawsze dużo radości sprawiało mi poruszanie się autostopem, jeszcze kiedy zwiedzaliśmy zakątki Polski - dające znacznie większą możliwość poznania kogoś nowego, wysłuchania nieznanych dotąd historii i spojrzenia z cudzego punktu widzenia. Moja filozofia życiowa zawsze mi podpowiadała, że podróż musi być nie tylko zewnętrzna, z punktu do punktu na mapie, ale także wewnętrzna. Zwiedzanie świata daje nam możliwość przyjrzenia się sobie samym.

Pół roku przed wyjazdem udało mi się upolować tanie bilety lotnicze z oferty Ryanair na sam środek sezonu turystycznego. Doradził mi to współlokator Portugalczyk, ostrzegając, że jeśli nie zakupię biletów na lato już zimą, to czekają mnie ceny przekraczające mocno £100. On sam zawsze miał z tym problem, chcąc odwiedzić swoje rodzinne strony o tej porze roku. Lot z Londynu do Lizbony kosztował więc £60 w jedną stronę (to jest około 1 dzień pracy w UK przy najniższych krajowych zarobkach). Nie myślałam o innych sposobach transportu, chociaż istnieją relacje na temat łatwych sposobów dostania się z Wysp do Portugalii autostopem czy autokarami - szkoda mi było na to czasu i energii.

Plan wycieczki był w miarę zarysowany od początku: kilka dni w Lizbonie na zwiedzenie stolicy, a następnie tydzień pod namiotem w Idanha-a-Nova, na północnym wschodzie kraju (Boom Festival). Musiałam więc zaplanować zarówno nocleg w Lizbonie, jak i zaopatrzyć nas w sprzęt kempingowy. W sumie wycieczka trwała 10 dni, a nam udało się bez problemu przetrwać z limitowanym bagażem podręcznym. Kupienie bagażu pod pokład byłoby dla mnie złamaniem zasad zabawy w "tanie wycieczki", a poza tym byłoby dodatkową udręką związaną ze dźwiganiem ciężkiej torby.
Żeby oszczędzić miejsca w bagażu podręcznym, karimaty kupiliśmy dopiero tuż przed wyjazdem pod namiot. Znalazłam przez internet ofertę Decathlona w Lizbonie i sprawiliśmy sobie dwie karimaty po 5€. Ze względu na bardzo serdeczne i swobodne podejście do kwestii limitów bagażu na Aeroporto de Lisboa udało nam się je nawet zabrać ze sobą do Anglii. Nie mówiąc już o tym, że wzięliśmy wielką drewnianą tablicę na pamiątkę, wykraczającą poważnie poza restrykcje Ryanair. Jestem pewna, że w Polsce uznano by, że nie dość, że łamiemy ograniczenia, to jeszcze jest to potencjalnie niebezpieczne narzędzie... W Portugalii jednak nawet urzędnicy i ochrona są bardzo zrelaksowani i wspaniałomyślni.

Ocean Atlantycki - plaża w Costa da Caparica.


Noce w sercu Lizbony
Ważną oszczędnością okazał się nocleg w Lizbonie. Początkowo brałam pod uwagę nawet rozbicie namiotu gdzieś w parku czy na plaży (skoro już mieliśmy zabrać z sobą namiot). Przeglądaliśmy oferty na coachsurfingu, z których jednak zrezygnowaliśmy ze względu na brak czasu na współdzielenie go z gospodarzami w ciągu tych zaledwie dwóch dni w stolicy (jedno małżeństwo już się na wszystko zgodziło, ale domagało się, abyśmy zwiedzali miasto wraz z nimi, a także spędzili trochę czasu z ich dziećmi; wiele innych osób, z którymi korespondowałam, wykazywało podobne wymagania, argumentując, że "ich dom to nie hotel, w którym się tylko śpi", a my właśnie nie mieliśmy wyjścia i poszukiwaliśmy zwyczajnej noclegowni). Wkrótce mieliśmy już rezerwację w polecanym przez znajomą (ponoć) uroczym Poets Hostel. Ostatecznie jednak najtańszą opcję wynalazłam przez booking.com, gdzie najtańszą możliwą ofertą był pokój w małym pensjonacie Verde Esperanca.
To miejsce, prowadzone przez starsze małżeństwo, na całym jednym piętrze w zabytkowej, sfatygowanej kamienicy, było chyba najbardziej nastrojowym miejscem, w którym spałam, choć komfort pozostawiał dużo do życzenia. Łamanym portugalskim dopytywałam sympatycznego staruszka, czy dostaniemy kołdrę. Dla upewnienia się, czy mnie zrozumiał, pokazałam mu to słowo w translatorze Google (a trzeba przyznać, że ten jegomość - zapewne po siedemdziesiątce - biegle posługiwał się swoim laptopem, "siedząc" na facebooku). On kilkukrotnie powtórzył, mówiąc nieźle po angielsku, że już dostaliśmy kołdrę - więc w końcu zrezygnowałam. Faktycznie dostaliśmy same poszwy na kołdry, a na dnie szafy leżał podejrzany koc. Na szczęście noce w Portugalii są ciepłe, a to, co mieliśmy wystarczyło w zupełności.
W każdym pokoju znajdował się przycisk alarmowy, co dokładnie tłumaczono gościom podczas meldunku. Mimo to w nocy zdarzyło się, że jakaś grupa roześmianych turystów kilkukrotnie pomyliła go z włącznikiem światła - fundując tym samym wszystkim lokatorom pobudkę... Poza tym, że właściciele zachowali wówczas bardzo dużą cierpliwość, byli też bardzo pomocni. Gdy pewnego wieczora potrzebowałam zestawu do szycia (rozpruł mi się zamek w torebce), zaoferowali mi każdy kolor nici. Chociaż zabrakło im drobnych centów, gdy płaciliśmy z góry za pobyt pierwszego wieczora, to okazali się także niezwykle dokładni i uczciwi, wydając nam resztę następnego dnia.
W pensjonacie była malutka kuchnia, z której można było korzystać. Jednak znajduje się w niej tylko toster i mikrofala. Po dwóch dniach jedzenia kanapek, owoców i gotowanego ryżu, który kupowałam w pobliskiej restauracyjce, koniecznie chciałam zjeść coś na ciepło. Kupiliśmy więc jaja kurze i gotowaliśmy je... w czajniku. Jajka były genialnym posiłkiem, ale mycie elektrycznego czajnika zajęło nam potem sporo czasu (jajka oczywiście pękły, bo jakże by inaczej). Na szczęście nikt nas nie przyuważył, a szkody udało się naprawić. Stanowczo polecam rozwiązania typu własna elektryczna grzałka do wody lub coś podobnego...

Widok z balkonu w pensjonacie - naprzeciwko widoczna kamienica ozdobiona klasycznymi błękitnymi płytkami azulejos.

Przykład wąskich uliczek Alfamy - najstarszej dzielnicy Lizbony, położonej na stromym wzgórzu.

Kolejny wycinek Alfamy - prawdziwy labirynt schodów i ślepych uliczek, pomiędzy którymi różnice poziomów są naprawdę duże. Z pewnością nie jest w stanie tego układu oddać żaden plan miasta...

Transport
Komunikacja miejska w Lizbonie jest niezwykle tanim rozwiązaniem. Tuż po przylocie na lotnisko, w automacie (obsługiwany w j. portugalskim i angielskim) w stacji metra kupiliśmy kartę miejską Viva Viagem za 50 eurocentów. Karta obsługuje opcję biletów całodobowych (6 euro za autobusy, tramwaje i metro) albo doładowań gotówkowych (wtedy jeden przejazd metrem kosztuje 1,25€).
Równie tanie są autobusy międzymiastowe. Przejazd z Lizbony do Costa da Caparica (gdzie - 10 kilometrów po drugiej stronie rzeki Tag - znajduje się bajeczna plaża nad lodowatym Atlantykiem) wynosi 3,20€. Większe dystanse są równie niedrogie. Podróż pociągiem z Castelo Branco do Lizbony to zaledwie 14,20€ (a odległość między tymi miastami to już ponad 200 kilometrów). Kolej portugalska jest warta uwagi nie tylko ze względu na przepiękne widoki za oknem (małe miejscowości o specyficznej architekturze, wielkie dziko rosnące sukulenty w kształtach przypominające kaktusy, półpustynie oraz stepy należące do portugalskiego klimatu itp. itd.), ale także ze względu na jej trakcje - w wielu odcinkach kolej ma tylko jeden tor, po którym naprzemiennie poruszają się pociągi kursujące w jedną lub drugą stronę; trakcja nieraz jest poprowadzona nad przepaścią tudzież przez wąski przesmyk.

Widok z mostu na rzekę Tag wpadającą do oceanu - po prawej wybrzeże w Lizbonie.

Piękna architektura w jednej z miejscowości, które mijaliśmy w drodze do Castelo Branco - na północ od Lizbony.

Dworzec w miejscowości Santarem, którego architektura mnie zachwyciła - na trasie pociągu z Castelo Branco do Lizbony.

Wybrzeże jeziora Idanha-a-Nova - panuje tam klimat półpustynny, a roślinność jest naprawdę niezwykła.

Stare kamieniczki i kultura picia
W ciągu tak krótkiego czasu zdążyliśmy głównie zwiedzić Alfamę - najstarszą i najpiękniejszą dzielnicę Lizbony, którą najlepiej byłoby porównać do labiryntu niezwykle wąskich uliczek i tajemniczych zaułków, pośród których zagubienie się jest najwyższą przyjemnością. Trzeba też przyznać, że portugalskie przysmaki kulinarne są fantastyczne - więc z czystym sercem polecamy wszystkim bacalhau (tradycyjna rybna potrawka, którą zresztą zarekomendował mi wspomniany już współlokator) oraz arroz de polvo (ośmiorniczka z ryżem).
Na każdym rogu dzielnicy Alfama można trafić na liczne cervejaria (pijalnie piwa), a także malutkie sklepy monopolowe, gdzie - zgodnie z portugalską tradycją - piwo (czy raczej cerveja) zostaje natychmiast otwarte przez sprzedawcę, ponieważ w tej temperaturze jedynym rozsądnym zachowaniem jest wypicie piwa od razu (a pić wolno na ulicy). W Portugalii nie pija się zagranicznych piw, z rzadka widzieliśmy gdziekolwiek lagery pokroju Heinekena (z rzadka w restauracjach w centrum miasta), za to wszędzie portugalska cerveja: Super Bock oraz Sagres. Spróbowaliśmy także Sagres Bohemia, nieco ciemniejszego lagera, w brytyjskich przewodnikach oraz przez wielu amatorów piwa, porównywanego w smaku do wyspiarskich ales (tradycyjnych piw niepasteryzowanych). Chłodna Bohemia uratowała nam również życie, gdy staliśmy pośrodku upalnego pustkowia w potwornym korku samochodowym w okolicy Idanha-a-Nova na drodze wjazdowej na Boom Festival. Brakowało nam wtedy wody, a zimne butelki Bohemii odnalazły się na dnie walizki. Na odwodnienie trzeba w tym klimacie zresztą uważać. Portugalskie słońce opala niezwykle mocno i olejek z pestek malin (naturalny ekwiwalent 50-krotnego filtru przeciw-UV) zużyliśmy do ostatniej kropli.
Godne wypróbowania są także wina portugalskie - vinho verde (czyli "zielone" - młode i bardzo orzeźwiające w upalne letnie noce) oraz vinho branco (białe wino z portugalskich winorośli - coś pomiędzy wytrawnym a półwytrawnym, jak na mój amatorski gust). Słynne jest też porto, ale nie spróbowałam go w końcu. Wybór win jest w sklepach nieskończony, a ceny wahają się od 1€ za litrowy karton tańszego siarkowego wina po parę euro za bardzo zacny trunek.
W Portugalii panuje przyzwolenie zarówno prawne, jak i społeczne, do picia alkoholu w miejscach publicznych (wszędzie), a także depenalizacja substancji psychoaktywnych (tzw. narkotyków) - z tego powodu rozmaici sprzedawcy zaczepiają turystów, zwłaszcza przy placu Rossio, wyciągając z kieszeni zbite kawałki czegoś na pozór mającego być haszyszem i proponując spróbowanie. Niektórzy wykrzykują też: "Cocaine, cocaine!" Handel narkotykami nie jest legalny, użytek własny już tak, więc spróbowanie jest w świetle prawa całkowicie w porządku. Trzeba pamiętać jednak, że uliczni dilerzy przede wszystkim starają się naciągać zaskoczonych turystów, wciskając plastelinę nasączoną bazylią czy aromatem identycznym z naturalnym... Nie wiadomo, co to jest. Ci mężczyźni są głośni, liczni i natrętni, rozproszeni wokół placu i wszystkich bocznych uliczek, ale nie sprawiali wrażenia agresywnych (chociaż zapewne byli nietrzeźwi). Mijając ich, trzeba po prostu zignorować te wszystkie propozycje. Ulicę dalej przechadzają się policjanci i nic sobie nie robią z tych handlarzy.

Klasyczny przykład kultury picia w Lizbonie - przyzwolenie na picie alkoholu w miejscach publicznych wcale nie skutkuje rozbitymi wszędzie butelkami.

Nawadnianie organizmu podczas wielogodzinnego oczekiwania w korku do bram wjazdowych przy jeziorze Idanha-a-Nova.

Okolice jeziora Idanha-a-Nova - spalona słońcem ziemia o tej porze roku zmienia się w nieomal pustynny pył.

Uroki i mroki Portugalii
W tym kraju wiele rzeczy jest zupełnie innych niż w Polsce (a już na pewno zupełnie różnych od rzeczywistości w Wielkiej Brytanii). Podstawową rzeczą jest życzliwość ludzi. Zwłaszcza gdy mówimy o zwyczajnych ludziach dookoła, a nie tych, którzy widzą w turyście potencjalną korzyść i zysk. Zaczepianie sklepikarzy w małych sklepach monopolowych i zachwycanie się nad pięknem Alfamy definitywnie nastrajało autochtonów bardziej przyjaźnie. Równie dobrze odbierane było, gdy zwracaliśmy się do nich portugalskimi zwrotami zawsze wtedy, gdy byłam w stanie przypomnieć sobie odpowiednie słowa. Gdy wchodziliśmy do sklepów czy pytaliśmy o drogę przechodniów, zawsze mówiliśmy: "Olá, hello" czy "Bom dia", zanim przeszliśmy "do rzeczy" w języku angielskim. "Obrigado" (jeśli jesteś mężczyzną) czy "Obrigada" (jeśli jesteś kobietą), gdy dziękowaliśmy za pomoc. W sklepach spożywczych bardzo przydatne były podstawowe słówka, takie jak leite (mleko), queijo (ser) czy pão (chleb).
Portugalczycy są bardzo wylewni i z chęcią opowiadają o sobie i swoim kraju, jeśli poczują zachętę z drugiej strony. Wydają się bardzo podobni do Polaków, ale jakby bardziej beztroscy. Żyją w podobnie trudnych warunkach gospodarczych, ale zapewne łatwiej jest im to znosić, dzięki tak słonecznemu klimatowi i południowym obyczajom. Wielu z nich uskarżało się, że jest naprawdę ciężko. Że rząd jest fikcją, bo krajem rządzi mafia i biznesmeni. Że ludzie zarabiają bardzo niskie kwoty, a bez "pleców" nie sposób się przebić. Że wiele osób decyduje się na chociaż tymczasową emigrację - spotkaliśmy kilkoro przypadkowych osób, które niespodziewanie pracowały wcześniej w Londynie i chętnie dzielili się z nami wrażeniami z tego szalonego miasta. Że czasem nawet zawodowi specjaliści muszą poradzić sobie za marne 500€ miesięcznie i z trudem wiążą koniec z końcem.
Ludzie w Portugalii wydają się radzić sobie z takimi historiami, cierpliwie wiodąc swoje codzienne życie, dopełniając swoich rytuałów. Dla prawdziwego Portugalczyka cukier nie ma umiaru, tak jak kawa, a połączenie tych dwóch stanowi fantastyczne rozwiązanie. Chłopak, z którym jechaliśmy samochodem z Lizbony do Idanha-a-Nova, a który zabrał nas na tradycyjną kawę portugalską na śniadanie oraz drugie śniadanie, zarzekał się, że sam pija ją co najmniej pięć razy dziennie.
Oczywiście, można trafić na złodziejaszków i naciągaczy. Jeszcze na początku naszego pobytu przytrafił nam się właśnie taki incydent - w Costa da Caparica, nad oceanem, gdzie zdaje się, że turystyka jest głównym powodem, dla którego ktokolwiek tam przybywa, a o miejscowych - takich jak na lizbońskiej Alfamie - bardzo trudno. Gdy poszliśmy do baru z szybkim jedzeniem, zamówić porcję frytek i kupić lody z zamrażalnika, szef lokalu chciał mnie okraść. Nie policzył zamówienia na kasie fiskalnej, tylko wziął ode mnie banknot 10-euro. Spodziewałam się, że zapłacę co najmniej kilka euro za zamówienie, jednak co najmniej mnie zdziwiło, kiedy nagle rzucił mi do otwartej dłoni niespełna dwa euro reszty. Zapytałam dokładnie, ile kosztują wszystkie produkty, na co ten udając, że się pomylił, dorzucił mi pięć euro, nawet nie patrząc w moją stronę. Jednak to już było dla mnie za wiele, zaczęłam domagać się rachunku, na co facet w końcu wybił odpowiednie produkty na kasie, wydrukował rachunek i dorzucił kolejne "zapomniane" jedno euro. Spodziewał się być może napiwku, ale zdaje się, że napiwek funkcjonuje nieco inaczej, a już na pewno to miejsce, pośrodku pawilonu pełnego tanich stoisk pamiątkarskich i straganów z ubraniami, nie było miejscem obleganym przez klientów dających wyższe napiwki niż kwota zamówienia...
Więcej takich przypadków nie mieliśmy, ale to z pewnością nam przypomniało, że oszusta można spotkać zawsze, a ostrożności nigdy nie jest za wiele.

Stolica Portugalii - Lizbona. W przewodnikach zwraca się uwagę na urokliwy widok rozwieszanego na ulicach prania, choć w tym upale wydaje się to zupełnie naturalne.

środa, 21 stycznia 2015

Granat - super-owoc witalności

Granat superowoc zycieswiadome.blogspot.com
Jeden ze słynnych cytatów Hipokratesa brzmi: "Niechaj pożywienie będzie lekarstwem, a lekarstwo pożywieniem". Granat to właśnie pożywienie-lekarstwo. O jego dobroczynnym działaniu wciąż dowiaduje się "współczesna nauka", a od kilku lat niespodziewanie lekarze opiewają jego właściwości. Nie jest to jednak żadne odkrycie. Hipokrates też zalecał go swoim pacjentom na te same schorzenia, co dzisiejsi dietetycy.

Granat wywodzi się z Mezopotamii, stał się kulturowym symbolem basenu Morza Śródziemnego. Jest powszechnie stosowany w medycynie naturalnej. Medycyna współczesna czy też naukowa wciąż zgłębia mechanizmy działania tego składnika diety człowieka.

Skład biochemiczny surowego owocu granatu czyni go tzw. Super-Owocem (ang. super fruit) - bombą energetyczną i witaminową dla naszego organizmu. Granat jako stały element diety wzmacnia odporność naszego organizmu i wspiera naturalną równowagę.

To owoc Afrodyty - bogini miłości. Już Hipokrates podawał go swoim pacjentom, aby leczyć bezpłodność i łagodzić objawy przekwitania - co współczesna nauka potwierdza, wskazując na wysoką zawartość fitoestrogenów (a konkretniej folikuliny) w tym owocu. Granat zawiera również kwas punikowy - czyli tzw. kwas Omega-5 oraz inne pokrewne składniki, które wykazały działanie antynowotworowe oraz wspierające leczenie nowotworów piersi, prostaty, jelit oraz płuc, a także  regulujące męskie hormony płciowe oraz wspomagające wytwarzanie insuliny przez organizm. Spożywanie granatu wiąże się ze wzrostem energii, zwiększonym libido i pobudzeniem zmysłowym (m.in. większą wrażliwością skóry). Kwas punikowy to również składnik czyniący granat owocem młodości. Zażywanie go regeneruje starzejące się komórki, a wraz z kwasem elagowym wpływa na elastyczność skóry, dzięki czemu hamuje proces powstawania zmarszczek, a nawet demencję powstającą w wyniku choroby Alzheimera.

Słodki granat Sweet Pomegranate


Kobiety w ciąży dzięki spożywaniu granatu chronią swoje dziecko przed niedotlenieniem mózgu (przeprowadzano w tej kwestii serie eksperymentów na ciężarnych myszach i działanie soku z granatu okazało się wysoce ochronne).

Poza tym, sok z surowego owocu granatu zmniejsza ryzyko zawału serca i poprawia wydajność serca. Wypicie 60ml dziennie obniży ciśnienie krwi. Ma również właściwości przeciwzapalne i przeciwwirusowe dzięki taninom (elagotaninom, a dokładniej granatynie A i granatynie B), czym może wspomóc leczenie przeziębienia i grypy. Spożywanie granatu zwiększa wytwarzanie naturalnych enzymów trawiennych, dzięki którym organizm łatwiej się regeneruje i zwalcza takie dolegliwości jak hemoroidy, nudności czy biegunkę. Zaleca się go anemikom, gdyż zawiera dobrze przyswajalne żelazo (żelazo bowiem jest przyswajalne lepiej, kiedy łączy się je z witaminą C, a tej jest w granacie od groma!).

Ze względu na bogaty skład granatu, prowadzone są liczne badania naukowe nad wielorakimi skutkami spożywania tego owocu. Dowiedziono nawet, że spożywanie go zmniejsza ryzyko próchnicy (ze względu na działanie bakteriobójcze). Więcej można przeczytać m.in. tutaj.

Ciemnoczerwony owoc granatu


GATUNKI
Tak, jak w przypadku wielu owoców, granat również występuje w kilku odmianach. Można przyjrzeć się kolorowi skórki i miąższu oraz kształtowi samego owocu, aby ustalić, z jaką odmianą mamy do czynienia.
Na fotografiach dołączonym do niniejszego tekstu widać dwie różne odmiany: większy owoc o ciemnej skórce i ciemnym miąższu - był znacznie bardziej kwaśny i robił wrażenie "dojrzałego" w smaku - prawdopodobnie jest to odmiana Sharp Velvet, chociaż to tylko zgadywanie. Po przekrojeniu tego granatu, sok się z niego wylewał i barwił deskę do krojenia na intensywnie rubinowy kolor. Drugi - mniejszy owoc, blady zarówno z zewnątrz, jak i w środku - był bardzo słodki (dla mnie zbyt słodki), mniej soczysty, a przy tym wszystkim mniej intensywny w smaku. Być może była to odmiana Sweet Pomegranate - słodka, którą można hodować nawet w chłodniejszym, europejskim klimacie.

ILE GRANATÓW ZJEŚĆ, ŻEBY POCZUĆ DOBROCZYNNE SKUTKI?

Zjedzenie wielu granatów naraz prawdopodobnie zadziała co najwyżej jako efekt placebo... Najlepiej zaopatrzyć się w owoc granatu (np. jeden, może dwa), obrać go i podzielić na kilka porcji, aby przyjmować conieco każdego dnia lub co drugi dzień. Spożywanie granatu regularnie raz w tygodniu czy raz na dwa tygodnie również będzie miało dobroczynne skutki dla naszego zdrowia. Organizm ludzki (zresztą tyczy się to każdej formy życia) świetnie reaguje na różnorodność.

Istnieją zalecenia medyczne co do jedzenia granatu na konkretne schorzenia:
- podczas leczenia raka prostaty należy wypić dziennie 240ml soku z granatu (surowego),
- na obniżenie cholesterolu - 40g dziennie,
- przeciwko miażdżycy - 50ml soku dziennie
(zobacz źródło tych danych).

Różne gatunki granatu - superowoc zycieswiadome.blogspot.com


ŹRÓDŁO WITAMIN I MIKROELEMENTÓW
W jednym owocu granatu znajdują się ogromne ilości witamin i pierwiastków - witaminy K (prawie 60% dziennego zapotrzebowania organizmu człowieka), witaminy C (prawie 50%), kwasu foliowego (około 30%), miedzi (22%), manganu (17%), potasu (20%), fosforu (10%), żelaza (5%), witamin z grupy B (wartości powyżej 10%). Zawiera on również kwasy Omega-6.

CZEGO NIE ZAWIERAJĄ
Niektóre strony podają, że granat zawiera witaminę A, jednak badania laboratoryjne są sprzeczne, m.in. dane USDA (Departament Rolnictwa USA) wykazują brak tej witaminy w owocu granatu (słownie: zero, nie ma...). Przydałby się własny mikroskop, aby to potwierdzić...

Z CZYM NIE ŁĄCZYĆ
Spożywanie dużej ilości soku (powyżej 230 mililitrów, a więc około jednej szklanki) z granatu lub świeżych owoców granatu może kolidować z działaniem leków leczących wysokie ciśnienie, rozrzedzających krew oraz zmniejszających poziom cholesterolu. Zawiera naturalny cukier, więc osoby z cukrzycą powinny ostrożnie przemyśleć, czy oraz ile takiego owocu mogą spożyć. Ze względu na fitoestrogeny, może wywoływać efekt zwiększonego poziomu estrogenów we krwi - co może być niepożądane u osób z zaburzeniami hormonalnymi. To, że sok z granatu ma właściwości wspierające np. zwalczanie biegunki, to nie znaczy, że należy pić duże ilości tego soku, kiedy się cierpi na tą dolegliwość. Zaryzykowałabym co najwyżej bardzo małe dawki... eksperymentanie...

DZIECI
Kobieta w ciąży powinna zażywać granat, ale już samodzielnie istniejące dziecko - niekoniecznie. Do pewnego wieku spożywanie owoców przez dziecko może powodować niestrawności. Więc jeśli dziecko nie żywi się na co dzień różnymi innymi owocami, to granatu też nie należy mu podawać...

czwartek, 25 grudnia 2014

Filozofia świąt - filozofia tradycji i życia społecznego

Wigilia udała się w wersji bezglutenowej, chociaż było się z czym zmagać. Zrobiliśmy bezglutenowe kluski z makiem, bezglutenowe pierogi z grzybami, bezglutenowy żur, z którego powstała zupa grzybowa, rybę po grecku w bezglutenowej panierce z mąki gryczanej, a poza tym niewymagające użycia mąki potrawy takie jak groch z kapustą czy wegetariański pasztet z zielonej soczewicy. Staram się ograniczać jedzenie ryb, dlatego zjadłam niewiele i raczej z nietradycyjnych powodów. Na dobrą sprawę chrześcijański aspekt wigilii był dla jednej osoby przy stole, ale wszyscy czekaliśmy do wieczora na tą ucztę i uszanowaliśmy religijny wymiar kolacji. Jednak dla mnie istnieją zupełnie inne ważne doświadczenia związane z celebrowaniem wigilii:

1) po pierwsze aspekt integracyjny (spędzanie wspólnie czasu z innymi ludźmi, przebiegające bez zakłóceń w postaci innych obowiązków), ponieważ zwyczaje integracji społecznej zmniejszają się z dnia na dzień i raczej politycznie promowane są wszelkie wydarzenia dzielące społecznie, raczej odwodzi się ludzi od zjednywania i solidarności;

2) po drugie aspekt rodzinny - nacisk na utrzymanie rodzinnych więzi, wykraczanie ponad zatomizowany model rodziny, łączenie pokoleń, pamiętanie o osobach starszych; rodzina powinna być najważniejszą wartością w życiu człowieka, ponieważ to ona jest niezastąpiona i jeśli każdy członek rodziny rozumie i szanuje swoją pozycję, obowiązki i przywileje, to wszystko może funkcjonować jak jeden zdrowy organizm, w którym każda jednostka czuje łączące z grupą więzi i nie ma alienacji, depresji, niechęci itd., a są rozwijane pozytywne wartości;

3) ponadto aspekt celebracji jako takiej i uczestniczenia w uczcie - cały proces przygotowywania potraw, oczekiwania na wieczorną ucztę, minimalizowania posiłków przyjmowanych w ciągu dnia, po to, aby wspólny posiłek stał się czymś niezwykłym, odświętnym, a więc nawet w przypadku osób nietraktujących tego religijnie, takich jak ja, czas w ten sposób spędzony zmienił się w czas sacrum;

4) aspekt wykluczenia spożywania mięsa innych zwierząt oraz wystawienia posiłku z ryby jako najważniejszej potrawy - ryba to najzdrowsze zwierzęce mięso, jakie można spożyć - jeśli już musimy spożywać mięso; wprawdzie tradycja judeochrześcijańska Europy stworzyła obraz ryby jako "niemięsa", "niezwierzęcia", jednak dla mnie to nigdy nie było tak oczywiste i nie będzie; ryba to zwierzę i spożywanie jej musi być celebrowane, ponieważ jedzenie jej tak, jakby była czymś nieistotnym, to podstawowy błąd współczesnej cywilizacji konsumpcjonizmu, plastikowego jedzenia z supermarketów i zaniku współczucia czy rosnącego znieczulenia na cierpienie; dzięki zjedzeniu w ten sposób ryby, będąc na co dzień na diecie wegetariańskiej, mogę zachować kontakt z tym, co odwiodło mnie od jedzenia mięsa; zjedzenie opłatka nie ma dla mnie charakteru symbolicznego, ale zjedzenie ryby tak - to jest zjedzenie ciała żywej istoty i okazja do przemyślenia, dlaczego musimy mieć duży szacunek do zwierząt, które nas karmią;

5) a na koniec jeszcze - choć pewnie można by znaleźć znacznie więcej pozytywnych aspektów zachowania tradycji wigilijnej - aspekt otwartości i dzielenia się oraz chęci pomocy innym; chodzi mi tutaj konkretnie o tradycję pustego miejsca przy stole, która nie musi być przecież dosłowna - chociaż wizualne zachowanie wolnego miejsca przy stole też ma duży sens - ale mentalna, tj. psychologiczne nastawienie się na zaproszenie każdej osoby, która może tego potrzebować, chęć dzielenia się nie tylko posiłkiem jako pomocą materialną, ale dzielenia się swoim czasem i dobrym nastrojem.

Organizowanie samodzielnie wigilii nie jest proste. Konieczne jest spędzenie wielu godzin nad przygotowaniem potraw, a także sprzątaniem i przygotowaniem domu na ugoszczenie przyjezdnych. Ten moment objawia bardzo prostą prawdę: kiedy byliśmy dziećmi, a całe przygotowania spoczywały na głowie naszych matek, ciotek i babć, to one musiały włożyć w to bardzo dużo energii i serca. Wysiłek zostaje doceniony dopiero, kiedy musimy poradzić sobie sami. Możemy to zrozumieć w momencie, kiedy wszyscy siedzą już przy stole i kosztują każdej potrawy. Czy można by poczuć coś równie świetnego, przygotowując ucztę dla samego siebie? To jest prawdziwa nauka życia - wysiłek, który podejmujemy tylko dla nas samych tak naprawdę jest karą, a wysiłek, który skierujemy na korzyść bliskich jest nagrodą. Jesteśmy istotami społecznymi i współdzielenie jest dla nas ważne. To nie dotyczy tylko ludzi. Spędzanie czasu z samym sobą jest okresem rozwoju i przemyśleń, ale tylko w momencie kiedy możemy odnieść swoje zdolności (np. kulinarne, ale też towarzyskie, konwersacji itd.) do doświadczeń innych ludzi, mamy perspektywę ich realnej wartości. Najprostszy przykład to gotowanie posiłku dla kogoś, kto nie jest sam w stanie tego zrobić - np. dziecka. Ale w momencie kiedy robimy potrawy tradycyjne czy wysublimowane dla innych osób, ta zasada również się sprawdza.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Wybuch Wolności - Boom Festival 2014


Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Niezwykła aranżacja przestrzeni przywodziła na myśl sceny z postapokaliptycznych filmów science-fiction. Z jednej strony architektura była połączeniem wzorów plemiennych z nowoczesnymi rozwiązaniami, z drugiej strony - kamienne i ziemne "rzeźby" przyglądały się przechodniom w każdym zakątku Boomlandu.


Chciałabym opowiedzieć Wam, Czytelnicy, kilka słów o wydarzeniu, w którym miałam okazję uczestniczyć w ubiegłe wakacje. Nie była to zwykła impreza, a raczej coś, co bardziej można by nazwać imprezą-obozem, ze względu na zarazem kemping, jak i masowy wymiar oraz kompletnie alternatywne zasady organizacyjne. Alternatywna była organizacja bezpieczeństwa, organizacja sanitarna (niespodziewanie skuteczna, nigdy nie byłam na tak czystej i higienicznej imprezie masowej), a także organizowanie własnego czasu przez każdego z uczestników. Tak naprawdę wszystkim kierowała tylko jedna, prosta zasada, chociaż prawie już zapomniana zasada: Wolność.

Boom Festival organizowany jest w malowniczej Portugalii od 1997 roku, początkowo był po prostu festiwalem muzyki elektronicznej i transowej (psytrance, czyli psychedelic trance). W 2004 roku organizatorzy włączyli do projektu szeroki wachlarz wykładów i wystaw promujących ekologiczny styl życia, a także zaprojektowali na potrzeby kolejnych edycji biodegradowalne kompostowe toalety, prysznice wodooszczędne, systemy oczyszczania wody, systemy wykorzystujące zasilanie energią wiatrową i słoneczną etc. etc. Toteż Boom nie jest już festiwalem muzycznym, a zalicza się go do "festiwali transformacyjnych". Jak pisze Elizabeth Perry, "transformational festival" to taki rodzaj wydarzenia, podczas którego główny temat to celebracja życia, a główne wartości to rozwój osobisty, odpowiedzialność społeczna i jednostki, zdrowy styl życia oraz kreatywne formy ekspresji.


Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Tancerki, których stroje zmieniały kolor - jeden z wielu występów artystycznych

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Koncert zespołu transowego Medicine Drum na scenie Dance Temple

W tych kilku słowach można opisać Boom, jednak będzie to tylko pół prawdy. Ponieważ obok zestawu niesamowitych, rozwijających i artystycznie zaskakujących aktywności, Boom Festival jest miejscem wypoczynku i wolności. Odbywa się on co dwa lata w położonej nad malowniczym jeziorem Idanha-a-Nova zachodnio-południowej części Portugalii, na zupełnym odludziu (około 40 kilometrów od miejscowości Castelo Branco, gdzie istnieją najbliższe połączenia komunikacyjne z resztą świata). Każda edycja festiwalu trwa tydzień, a datę wyznacza się tak, aby ostatnia jego noc wypadała w pełnię księżyca (zawsze w sierpniu).

Wyobraźcie sobie: 40-stopniowe upały, bajeczne słońce, chłód i ukojenie w cudownym, lśniącym blaskiem lata jeziorze, spanie pod namiotem czy w przyczepie kempingowej, pełen dostęp do zaopatrzenia w żywność, ogromne plaże, małe centrum restauracyjne z kuchnią z całego świata, stragany zaaranżowane w egzotycznym stylu zaopatrzone w najbardziej unikalną biżuterię i stroje, multum happeningów i przedstawień teatralno-kuglarskich, koncerty różnego rodzaju, wykłady, ćwiczenia z nurtu tai chi czy jogi, masaże. Kilkanaście kilometrów kwadratowych nieomal dzikiego stepu - zostaje na tydzień podłączonych do prądu i rozświetlonych nocą przez piękne ręcznie robione latarnie, zjeżdża się tutaj około 30 tysięcy ludzi z całego świata i wszyscy są zupełnie nieograniczenie wolni - w wyborze, w dysponowaniu swoim czasem, we wszystkim. Spędziłam tam moją podróż zaręczynową. To było jak sen, ale wiem, że do niego wrócę w 2016 roku - na kolejną edycję.

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wybrzeże jeziora Idanha-a-Nova

 Przyjechaliśmy tam samochodem z pewnym niezwykle sympatycznym Portugalczykiem, którego znalazłam jakiś czas wcześniej na portalu liftshare.com. Również jechał na Boom pierwszy raz - tak jak nasza dwójka. W samochodzie znalazła się też para Brytyjczyków z Manchesteru. Wszyscy byliśmy niezwykle podekscytowani. Wystartowaliśmy z Lizbony wczesnym ranem, aby dotrzeć do "ziemi obiecanej" dopiero na wieczór. Sam przejazd z Lizbony do Castelo Branco trwał około 5 godzin. Jednak w drodze na to pustkowie zastał nas... korek. Staliśmy w tym korku kilka godzin, co chwila przesuwając się o parę metrów, czasem po prostu spacerując wzdłuż samochodów i rozmawiając z nieznajomymi. Upał wieczorem był nieznośny i zabrakło nam zapasu wody mineralnej. Ukojenie dawało zagrzane w bagażniku piwo i reszta portugalskiego vinho branco (białe wino). To przedłużające się oczekiwanie było warte trudu - co do sekundy. Tysiące samochodów sznurem wiodło ku bramom Boomlandu, jak nazwano teren imprezy. Ze względu na wielkość tego terenu, każdy otrzymywał mapę terenu - zaprojektowane alejki wraz z plażami otrzymały własne imiona, stając się ulicami w tej postapokaliptycznej "wiosce".

Przekroczenie granic Boomlandu to moment, kiedy pozostawiasz za sobą cały świat. Policja stoi u wejścia do tej krainy, lecz nie ma do niej wstępu. Następnego poranka usiedliśmy na plaży, pośród wyschniętych kępek traw i miękkiego piasku, i po prostu nie mogliśmy uwierzyć w to szczęście. Ta kraina geograficzna to istny raj na ziemi, a zamysł Boom Festiwalu to coś jeszcze piękniejszego.
Dotarło do nas, że jesteśmy zupełnie wolni. Nic nie musimy, niczego nam nikt nie zabroni. To miejsce to małe "państwo w państwie", to oddzielny światek, gdzie nie istnieje przestępczość, złe intencje, pieniądze, praca, korporacje, obowiązki, zakazy, nakazy. To wszystko zostało na granicy Boomlandu. Mogliśmy siedzieć na tej plaży lub pójść gdziekolwiek indziej. Zostawiliśmy wszystkie nasze kosztowności w namiocie, do którego nie ma klucza, nie ma w nim zatrzaskowych zamków ani kłódek. Ubrania, ze względu na upał, też praktycznie stanowią tutaj tylko ozdobę, pozwalają otoczyć swoje ciało estetyką i nic więcej. Zresztą nie ma przymusu ich noszenia - wiele osób zadowalało się samymi strojami kąpielowymi. Pieniądze ani władza tutaj nie sięgają. Jedyne, co się liczy, to woda, a woda - krystaliczna woda z podziemnych źródeł - dostępna jest za darmo przy każdej pompie. Nie ma tutaj supermarketów, tylko jeden Boom Market, do którego sprowadzane są podstawowe produkty prowiantowe i użytkowe. Plastikowa butelka wody mineralnej stała się naszym najcenniejszym naczyniem i dzierżyliśmy ją ze sobą do ostatniego dnia. Kiedy w Lizbonie ją wyrzucaliśmy do kosza, mieliśmy nieomal łzy w oczach. To nie była zwykła butelka, to był najbardziej drogocenny przedmiot, jakiemu można nadać wartość w krainie wolności. W końcu woda to życie.

Jedzenie też nie stanowiło problemu. Ci, którzy roztrwonili majątki albo nie zdołali ich uzbierać w realnym świecie, mogli skorzystać z ogłoszeń typu "Praca za jedzenie". Wszystkie restauracje i sklepy oferowały coś takiego. Wolontariusze za dzień swojej pracy mieli gwarantowane ciepłe posiłki. Dziesiątki ludzi przewijało się w każdej z restauracji codziennie. Potrawy były spontaniczne: w pizzerii, gdzie pizzę wypiekano w kamiennych piecach na świeżym powietrzu, w których płonął żywy ogień, wszyscy "kucharze" otrzymywali ciasto i mieli za zadanie posypywać je dowolnymi składnikami. Takie wypieczone pizze trafiały na blat, a klienci wybierali spośród gotowych taką, która im się spodobała, i płacili za nią bodajże 5 euro. To było coś zupełnie innego niż z komercyjnych sieciówek.

Napisałam, że nie było przestępczości. Trudno uwierzyć w coś takiego na festiwalu, gdzie mamy wiele tysięcy uczestników (jeśli mnie pamięć nie myli, biletów na edycję 2014 sprzedano około 30 tysięcy). A jednak, było to bardzo bezpieczne miejsce. Choć zależy jak definiować "przestępczość", ponieważ było tam wielu sprzedawców używek, często prawdziwych pasjonatów i wytwórców, których działalność jest legalna według portugalskiego prawa (panuje tam tzw. depenalizacja). Odpoczywali oni w cieniu swoich namiotów, nieraz urządzonych w ozdobnym, orientalnym stylu, wyłożonych "perskimi" dywanami, a prowadziły do nich papierowe "tabliczki" z prostymi komunikatami.

Na kradzież się nie natknęłam. Ani na akty przemocy. Było sporo zaginionych rzeczy. Organizatorzy imprezy przewidzieli to doskonale, stąd było kilka miejsc zbiórkowych: osobne biuro do przynoszenia znalezionych telefonów komórkowych, osobna przestrzeń do odkładania znalezionych butów, jeszcze inny wydzielony obszar na ubrania różnej maści i sprzęt kempingowy. Rzeczy, po które przez cały okres imprezy nikt się nie zgłosił, zostały na koniec rozdane. Rozplanowano również specjalną miejscówkę na przynoszenie rzeczy "do oddania" - takich jak karimaty, namioty, kapelusze. Wielu uczestników imprezy zaopatrywało się w nie jednorazowo i nie mieli możliwości zabrania ich z powrotem np. do samolotu, więc po prostu można było je sobie zabrać. Sama w ten sposób przywłaszczyłam sobie przepiękną chustę z wizerunkiem gepardów.

W Boomlandzie nie ma wiele cienia. Jest to, jak wspomniałam, raczej stepowa, półpustynna ziemia, spalona słońcem. Żyje tam nawet mały gatunek skorpionów, które potrafią ukąsić, jeśli się na nie nadepnie gołą stopą. Jednego razu bolał mnie brzuch, więc udałam się do namiotu medycznego. Kiedy czekałam, aż lekarstwo zacznie działać, przyszła dziewczyna, którą ukąsił skorpion. Opowiadała, że po tym jak zdjęła buta skorpion znalazł w nim kryjówkę, a potem nieopacznie go przydeptała. Miała lekkiego bąbla, ale dostała tabletki zmniejszające opuchliznę. Takie ukąszenie podobno trochę boli, ale mija w ciągu doby.
Flora nie jest "bujna" w sensie wielkości roślin i zwierząt. W okolicy jest trochę drzew oliwnych, raczej niskich, dających niewiele cienia. Przy takich okolicznościach przyrodniczych, organizatorzy świetnie rozplanowali różne projekty niestałej architektury i ogrodów, które ten cień zapewniają. W końcu uczestników - czy raczej turystów - jest mnóstwo. Stąd ogromne namioty zraszane rozprowadzaną w powietrzu wodą źródlaną przy wejściu (dzięki czemu był tam mikroklimat i niższa temperatura), budynki wykładowe ulepione z jakiegoś rodzaju gliny czy utwardzonej wysuszonej ziemi, szałasy, kryjówki w wykopanych dziurach.

W sporej odległości od siebie rozłożone są ogromne sceny muzyczne: główna, czyli Dance Temple, Świątynia Tańca, będąca gigantycznym odwzorowaniem statku kosmicznego o tribalowych wzorach,  przeznaczona przede wszystkim do muzyki psychedelic trance (bardzo ostrej odmiany muzyki elektronicznej), Sacred Fire - Święty Ogień, czyli scena koło płonącego całą dobę i doglądanego ogniska, gdzie rozbrzmiewały koncerty w nieco innym stylu, np. reggae, Alchemy Circle - mniejsza scena przeznaczona na koncerty elektroniczne. Poza tym było kilka małych miejscówek - Chill-out Gardens, gdzie muzycy "plumkali" na gitarach i innych instrumentach różne spokojne kompozycje, scena dj-ska na Funky Beach, szałasy w Healing Area służące do występów o charakterze rozwoju duchowego czy mających promować ziołolecznictwo, wciąż prężnie działające w Portugalii.
Od wyjścia z namiotu do najdalej wysuniętego punktu imprezy - Healing Area - musieliśmy iść wzdłuż jeziora prawie 1,5 godziny. To naprawdę spory teren, a nasz namiot był położony całkiem blisko centrum wydarzeń. Daleko, daleko przy bramach wjazdowych Boomlandu znajdowała się namiotowa "strefa ciszy" - miejsce, gdzie miała nie sięgać muzyka i mieszkały tam zwłaszcza rodziny z małymi dziećmi. Muzyka grana była całą dobę, przez 7 dni. Zatyczki do uszu zdały egzamin. Chociaż przez sen czułam nieco drżenie ziemi - nie wiem, czy to te dzikie tłumy hen hen daleko, czy po prostu bardzo mocny bas z głośników Dance Temple. A przecież ta scena muzyczna była godzinę drogi od miejsca, gdzie spaliśmy...

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Dance Temple - scena o niesamowitych kształtach architektonicznych

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wnętrze "pałacu", jakim było Dance Temple

Nocą było widać każdą gwiazdę na niebie. Horyzont zalewał się ciemnością. Jedyne źródło światła to oświetlenie sceniczne i latarnie. Każda latarnia wykonana została z materiałów przeznaczonych do recyklingu, takich jak plastikowe butelki, puszki po piwie, korki po winie. Odpowiednio rozcięte, powiązane ze sobą, pokryte kolorem - stawały się prawdziwym dziełem sztuki. Najbardziej mnie urzekły latarnie wzdłuż plaży - butelki zmieniły się w meduzy, których "odnóża" nosił wiatr, raz w jedną, raz w drugą stronę. Inne piękne latarnie, olbrzymich rozmiarów, wykonano z papieru ryżowego i nadano im formę kwiatów i grzybów. Gdy zapadał zmrok, a latarnie te stawały się jedynym źródłem światła, ludzie w małych grupkach siadali pod kapeluszami grzybów i kwiatostanami, wyglądając przy tym jak aktorzy w przedstawieniu o leśnych elfach czy krasnoludkach. Bardzo miło wspominam przesiadywanie w takich miejscach.

Poznaliśmy tam przybyszów z Nowej Zelandii, Australii, Francji, Hiszpanii, Finlandii, Niemiec. Natknęliśmy się także na paru Polaków, chociaż powinno ich być więcej - w 2014 roku polscy uczestnicy mieli do rozdzielenia 2000 darmowych wejściówek. Takie dwie wejściówki udało się nam zdobyć z Maćkiem. Jednak teraz wiem, że cena biletu wcale nie jest wygórowana i jest w 100% warta swojej ceny. To nie jest "jakiś tam" festiwal muzyczny. To jest miejsce, w którym dziełem sztuki jest samo życie. To nie był dla mnie zwykły urlop, ale zupełnie nowe spojrzenie na życie i na to, jak powinno ono wyglądać. Podczas Boom odkrywasz, czym jest wolność i musisz zmierzyć się z faktem, że nie jesteś do niej przyzwyczajony.

Czy wiecie jak trudno było podjąć decyzję, co robić? Kiedy masz nieskończoną ilość możliwości i żadnych ograniczeń, zalewa cię uczucie dezorientacji. No bo jak to? Nikt mi nie każe jutro wstać rano? Albo planować kolejność wydarzeń - kiedy iść do sklepu, kiedy ugotować obiad. Nie spędzę ani minuty w transporcie miejskim? Nikt do mnie nie zadzwoni? Telefon rozładował mi się pierwszego dnia i zamiast pójść do punktu z prądem, gdzie wszyscy ładowali telefon, po prostu zostawiłam go w namiocie. Był wyłączony praktycznie przez cały czas. Był niepotrzebny.

Kiedy rozdzieliliśmy się w terenie, po prostu umawialiśmy się, że spotkamy się za jakiś czas tu czy tam. Jakie to dziwne, nietypowe - żyć bez zegarka w ręku, bez odmierzania czasu i poganiania się nawzajem. Podobnie funkcjonują relacje z nieznajomymi ludźmi - z którymi rozmowa z założenia jest serdeczna i niezobowiązująca, ale dominuje w niej zawsze chęć pomocy i spontaniczna radość z tej wymiany, jaką jest rozmowa. Dzięki kilku minutom, które poświęcasz drugiej osobie, możesz dowiedzieć się czegoś ważnego. W pewnym sensie, interakcja tego typu sprawia, że stajemy się dla siebie nawzajem lustrami. Choć mówimy drugiej stronie o sobie, to dzięki różnicom możemy bardziej zidentyfikować siebie.

Pewnego razu, kiedy umówiłam się z Maćkiem "za jakiś czas" w pewnym miejscu przy plaży, czekałam na niego cierpliwie przez nieokreśloną ilość czasu (pół godziny? półtora?), po prostu siedząc na suchej ziemi, rozgrzanej w porannym słońcu, i obserwowałam jezioro.
Ziemia była wszędzie czysta, była po prostu ziemią, nieskażoną, niezaśmieconą. Przypominała mi sceny z dzieciństwa, kiedy bawiłam się na działce mojej babci i pomagałam jej plewić grządki. Wtedy uczyłam się właśnie traktować ziemię jako coś dobrego i czystego, a największym urokiem babcinej działki było zawsze jedzenie prosto z ogródka. Można by dzisiaj je nazwać "ekologicznym jedzeniem", ale wtedy to było po prostu normalne jedzenie, które wystarczyło opłukać z piachu, a zjeść można było w każdej formie - marchewki nie trzeba było obierać, jabłka-papierówki nie świeciły od wosku i supermarketowych ulepszaczy. Tutaj, siedząc na tej suchej ziemi w Idanha-a-Nova, czułam się jak wtedy.

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Jezioro Idanha-a-Nova - niesamowity raj pośród spalonego słońcem pustkowia

Trzeba przyznać, że okoliczności przyrodnicze wokół były zjawiskowe. Jezioro było pełne małych ryb, pływających w stadach, a postapokaliptyczna osada budziła się właśnie do życia. Po jakimś czasie przysiedli się do mnie przechodnie, opowiadali mi o jednej z teatralnych scen, do której było trudno się dostać ze względu na limity wejść (namiot w kształcie gigantycznej ryby - nadal nie wiem, co było wewnątrz... może dowiem się za dwa lata, jeśli nadal go wystawiają). Potem po prostu odeszli dalej, a ja robiłam swoje. Podczas Boom, upływający czas liczysz w zużywającym się olejku przeciwsłonecznym i narastającej złotej opaleniźnie. Czas upływa od wschodu do zachodu słońca, a później do momentu, kiedy już nie jesteś w stanie utrzymać się na nogach i zasypiasz. Pewnej nocy spaliśmy na plaży pod gołym niebem, zamiast w namiocie. Było nieco chłodno, ale widok rozgwieżdżonego nieba był tak hipnotyzujący, że nie chcieliśmy go przegapić. Próbowaliśmy przypomnieć sobie, jak liczy się czas na podstawie układu gwiazd, ale wkrótce przysnęliśmy. Wiatr nas zbudził, więc ruszyliśmy w dalszą wędrówkę (bo czy można to nazwać po prostu "spacerem"?). Mijały nas tłumy radosnych ludzi, przebranych w przedziwne stroje. Każdy zmierzał w innym kierunku, to było najbardziej uczęszczane miejsce świata w tę magiczną noc. Nie chciałam zasypiać, ale zasnęłam - żeby mieć siłę na kolejny dzień.

Nadal mam na nadgarstku opaskę, którą założono mi na wejściu. Nie potrafię jej zdjąć, przypomina mi każdego dnia o tym, co przeżyłam. O tej więzi wszystkich ludzi, którzy w sposób bezinteresowny byli gotowi dzielić się patelnią, posiłkiem, wspólnie rozpalać ogień, aby móc ugotować obiad, wspólnie nalewać wodę, aby każdy mógł się napić i ochłodzić.
Współczesny świat to zmasowany indywidualizm, w którym społeczność rozpadła się na rzecz społeczeństwa wyobcowanych jednostek. Boomland to kraina, w której tysiące ludzi potrafi stworzyć bezpieczną, opartą na szacunku, wsparciu i zwyczajnej koegzystencji społeczność. To miejsce, w którym możesz ujawnić swoje dobre cechy i wykorzystać je, aby świat był trochę lepszy. Wystarczy podać komuś dłoń, kiedy widzisz, że jej potrzebuje. Nie chodzi o to, że to jakiś survival. Bez przesady. Tam było wszystko, czego potrzebuje ludzki organizm do przeżycia. Chociaż trzeba było rozsądku i ruszenia głową, aby nie nabawić się udaru, jednak jest to coś, co dotyczy nas zawsze.
A jednak, ponieważ Boomland to nie jest świat mechanizacji, komputeryzacji ani życia w betonowych gniazdach wielopiętrowych bloków czy kamienic - ludzie podczas tego festiwalu są sobie znacznie bliżsi. Z rzadka możesz zapamiętać ich imiona, raczej nie zaproszą cię do znajomych na facebooku - ale pozostaną w pamięci, może na jakiejś fotografii. Oni też tam byli tylko na chwilę. I oni też chcieli rozciągnąć tę chwilę w nieskończoność. Jeśli nie byłoby warto, czy setki ludzi przemierzałoby tysiące kilometrów, aby spotkać się w tym jednym miejscu?

ROZWIŃ, ABY ZOBACZYĆ WIĘCEJ ZDJĘĆ


Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sztuka recyklingu - stylowy kaktus z korków po winie

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Papierowe latarnie w kształcie grzybów

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wzory ułożone z kamieni na plaży - każdy przechodzień zmieniał ich kształty, dodając kamyczek od siebie

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Występy taneczne z hula hop - bardzo popularnym gadżetem


Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Armatka wodna do nawilżania ziemi podczas najgorszych godzin upału - szybko znajdowali się amatorzy chłodnej kąpieli

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Latarnia z papieru w kształcie pięknego kwiatostanu

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Stoiska z ubraniami i galanterią, oświetlone papierową latarnią w kształcie grzyba

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Występ tancerki z hula hop - jej koło mieniło się LEDowymi światełkami, pozostawiając smugi psychodelicznych wzorów

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wielkoformatowy wydruk na wystawie w Muzeum Sztuki Psychodelicznej: fragment obrazu Maury Holden Divisions of Neptune

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wielkoformatowy wydruk na wystawie w Muzeum Sztuki Psychodelicznej: obraz autorstwa Luis Tamani


Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Boomland

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sacred Fire - nieustannie płonące ognisko, którego wszyscy ochotnicy doglądali, nawiązujące do plemiennych ognisk

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Pizzeria, w której nie wybiera się składników, tylko gotowe gorące pizze.

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Drewniane leżanki - o zmroku pustoszały, gdy woda stawała się chłodna

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wystawa niezwykłej mechanicznej sztuki, zainspirowanej budową ciała owadów oraz strukturami organizmów roślinnych

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wystawa niezwykłej mechanicznej sztuki, zainspirowanej budową ciała owadów oraz strukturami organizmów roślinnych

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - "The Shoe Tree" - miejsce zbiórki porzuconych i zagubionych butów

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Łuk o psychodelicznych kształtach, który dawał cień w ciągu dnia i oświetlał drogę nocą, a zarazem wyglądał przepięknie

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Rzeźby z ziemi - po jakimś czasie zaczynały się samoistnie rozpadać

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Płócienna mapa Boomlandu, rozwieszona w pobliżu sceny Sacred Fire

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sztuka recyklingu - ta papuga powstała z trzonków od starych parasolek, uszkodzonych wiatraków, ramy od roweru oraz innych elementów, które pod wpływem wyobraźni autora przestały być niepotrzebnymi śmieciami

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Plaża nad jeziorem Idanha-a-Nova

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sztuka recyklingu - wielki żuk o tułowiu ze skoszonej trawy oraz szczęki powstałej ze starego odkurzacza, radioodtwarzacza, wiatraków i lusterek samochodowych

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sztuka recyklingu - plastikowa latarnia w kształcie meduzy

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Sztuka recyklingu - czyżby był to ogromny sum schwytany w rybackie sieci?

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Rzeźba ziemna nałożona na wyschnięty pień drzewa - może wyrażała tęsknotę za porą deszczową?

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Punkt ładowania telefonów - tam zawsze były kolejki i można było poznać ciekawe osoby...

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Jeden ze straganów z ubraniami i ozdobami na polu kempingowym

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Stoiska z rękodzielniczą biżuterią

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Wykład na wolnym powietrzu

Festiwal psychodeliczny Boom Festival 2014 - Drewniane leżanki - o zmroku pustoszały, gdy woda stawała się chłodna