czwartek, 10 kwietnia 2014

Domowymi sposobami: peeling do ciała (body scrub) z soli lub cukru

Większość kosmetyków, zwłaszcza zagranicznych, reklamowanych przez największe marki, ocieka chemią. Nie tylko dodawana jest do nich masa niepotrzebnych (najczęściej szkodliwych) barwników, ale także wiele utrwalaczy i środków dezynfekujących, przedłużających trwałość kosmetyku, lecz przy tym często wywołujących podrażenienia skóry, czy nawet alergie. Dobrym rozwiązaniem mogą być produkty o krótkim terminie ważności, jednak nie będą one najczęściej tanie. Produkcja domowych kosmetyków wydaje się trudna i niegodna zaufania - zresztą często kosmetolodzy krytykują domowe wynalazki ze względu na małą precyzję ich działania, brak wymierzonych ilości składników etc. etc. Gdy się zastanowimy, to są to dokładnie te same zarzuty, jakie "tradycyjna" syntetyczna farmakologia stawia farmakognozji czy zielarstwu. Chcę tutaj jednak przedstawić świetny przepis na domowy kosmetyk, który w sklepach znajduje się najczęściej na wyższych półkach, a jego działanie w każdym wypadku będzie niezawodne, ponieważ jego działanie polega po prostu na peelingu - zdzieraniu martwego naskórka. Poniższa instrukcja, jak zrobić dobrej jakości body scrub, jest krótka i prosta, a koszta to praktycznie grosze.

Do czego właściwie służy peeling? Dzięki pozbywaniu się starego naskórka peelingiem (ang. peel - złuszczać) typu body scrub (ang. scrub - szorować), pobudzamy skórę do szybszej regeneracji, zarazem odsłaniając tę nową i rozjaśniając wizualnie skórę. Powoduje to zwiększenie cyrkulacji krwi w naczynkach krwionośnych, a dzięki temu lepszy wygląd. Peelingu nie wykonuje się codziennie, ponieważ zazwyczaj naskórek potrzebuje około 7 dni, aby się zregenerować. Osoby z cerą bardziej wrażliwą, atopową czy naczynkową (zaczerwienioną) powinny ograniczać się do używania peelingów raz na dwa tygodnie lub rzadziej (warto tutaj skonsultować się z jakimś specjalistą).
Body scrub bazujący na soli ma działanie przeciwzapalne i ochronne dla skóry, toteż może uchronić przed nawrotem trądziku. Peelingi tworzy się zazwyczaj na bazie soli, ale do skóry twarzy (oraz do skóry delikatnej) zalecane są peelingi na bazie cukru, które nie są tak intensywne. Robiąc domowy peeling, na bazie prób i błędów można stworzyć dla siebie peeling idealny, poznać reakcję swojej skóry i dobrać grubość ziarna soli czy cukru do swoich preferencji. Im grubiej zmielona sól (w takiej formie często jest dostępna sól himalajska), tym bardziej będzie twarda i drapiąca, toteż taki specyfik można przeznaczyć do skóry stóp czy pleców. Body scrub jest również wspomagający przy pozbywaniu się niegłębokich blizn, np. po trądziku, a także rozstępów. Szczególnie zalecany jest na miejsca, które są bardziej wysuszające się (np. łokcie czy kolana), ponieważ jego składniki świetnie ujędrniają skórę. Peeling ma również działanie antycellulitowe.

Jeśli rozważnie dobierzesz składniki do swojego peelingu, to może on nabrać właściwości prozdrowotnych dla Twojej skóry. Skóra jest niezwykle chłonnym organem. Wystarczy zwrócić uwagę na to, że dezodoranty zawierające aluminium powodują składowanie aluminium w organizmie i przyczyniają się m.in. do powstawania nowotworów w obszarze pachwin i piersi. Stosowanie kosmetyków z naturalnymi minerałami również gwarantuje wchłanianie ich, choć zależnie od formy kosmetyku oraz danej substancji, będzie ona przyswajana w innym stopniu.

Opisany tutaj peeling stosuje się na czystą, mokrą skórę. Należy go później dokładnie spłukać, a skórę wytrzeć czystym ręcznikiem.


POTRZEBNE ELEMENTY ORAZ SKŁADNIKI:

  • zamykane naczynie (najlepiej szklane) - np. słoik
  • przybór na nabierania - np. plastikowa łyżka
  • baza nr 1: sól lub cukier
  • baza nr 2: olej (lub olejek)
  • opcjonalnie: dodatki (czytaj niżej)

    Proporcje soli/cukru w stosunku do oleju mają wynosić 1:1 (równą ilość obu składników).

    INSTRUKCJA:
    1. Do słoika wsyp cukier/sól i olej. (Oraz dodatki)
    2. Wymieszaj dokładnie.
    3. Jeśli dodałeś coś zapachowego, to odstaw na jedną noc, aby składniki się przegryzły.
    Gotowe.

    SÓL CZY CUKIER?
    Tak jak wyżej napisałam, do skóry twarzy w ogóle nie należy używać solnego peelingu. Poza tym cukier jest delikatniejszy. Biały cukier sprawdzi się równie dobrze co brązowy. Brązowy cukier trzcinowy, a najlepiej melasa z trzciny cukrowej - zawierają spore ilości wapnia oraz magnezu, a także niewielkie ilości żelaza, co może wzbogacić preparat (zwłaszcza magnez, stosunkowo dobrze przyswajany przez skórę*!). Jeśli byłby zbyt twardy, to warto go zmielić lub mocniej pokruszyć przed zastosowaniem. Jeśli chodzi o sól, sól kuchenna będzie dość neutralna, natomiast żeby zwiększyć aktywne działanie kosmetyku można zainwestować w sól morską czy himalajską. Pośród różnych ofert na rynku, popularnością cieszą się kosmetyki oparte o sól znad Morza Czarnego. Warto pamiętać, że kupując dany rodzaj cukru czy soli możemy go przechowywać dość długo, przygotowując peeling w miarę naszego zapotrzebowania. Ponieważ nie jest to kosmetyk stosowany na co dzień, sama staram się dobierać jak najlepsze składniki w miarę rozsądnych cenach.


    JAKI OLEJ?
    Najważniejsza zasada: upewnij się, że zakupujesz olej kosmetyczny, a nie spożywczy. Spożywcze oleje są przetworzone i pozbawione zdrowotnych elementów. Olej użyty do celów kosmetycznych musi być tłoczony na zimno i nierafinowany. Najlepiej nabyć 100% olej, bez żadnych dodatkowych składników.

    Wybór oleju czy olejku zależy od efektu, który chcemy osiągnąć. Najbardziej dostępnym olejkiem jest oliwka "dla dzieci". Będzie ona nawilżać skórę, a zarazem jej nie podrażniać. Różne rodzaje olejów mają jednak rozmaite dodatkowe właściwości.

    Olej z oliwy (tłoczony na zimno!) ma właściwości nawilżające i ochronne przed promieniami słonecznymi (oczywiście nie chodzi tutaj o zastosowanie zamiast filtrów przeciw opalaniu...). Wspomaga on odbudowie naskórka. Oliwa oznaczona jako "extra vergine/virgin" jest na pewno wytłaczana na zimno. Kosmetyczna oliwa ma jaśniejszy kolor niż spożywcza.

    Najbardziej polecanym olejem, ale również najdroższym, jest olej arganowy, produkowany w Maroko z nasion arganii żelaznej, który ma działanie antyoksydacyjne, a więc "odmładzające". Często jest dodawany do różnych kremów i innych kosmetyków, ale przy małej ilości oraz w połączeniu z wieloma substancjami chemicznymi traci swoje dobroczynne działanie(!). Zawiera on kwasy, m.in. z grup omega, takie jak oleinowy, linolowy, palmitynowy, stearynowy oraz α-linolenowy, dzięki którym m.in. skóra wchłania większe ilości witaminy E i lepiej radzi sobie w stanach zapalnych. Jest nawilżający, ale również przeciwbakteryjny - zalecany w leczeniu trądziku oraz pozbywaniu się blizn po nim. Powinien mieć ledwo wyczuwalny zapach. Powinien być przechowywany z dala od światła słonecznego, najlepiej w ciemnym szkle. Warto zwracać uwagę na certyfikaty (np. ECOCERT) oraz cenę (jeśli jest zbyt niska, może to być podróbka).

    Olej jojoba, produkowany z simondsji kalifornijskiej i składa się głównie nie z tłuszczu, lecz z estrów kwasów tłuszczowych, dzięki czemu świetnie nadaje się do skóry dojrzałej, gdyż ludzka skóra wraz z wiekiem wytwarza coraz mniej naturalnych estrów, zwiększających naturalną barierę skóry, i można dzięki takiemu olejowi uzupełniać ich poziom. Jojoba ponadto ma właściwości przeciwzapalne i przeciwgrzybiczne, sprzyja walce z trądzikiem oraz z bólami związanymi ze stanami zapalnymi (np. przy przeziębieniach, przewianiu, przeciążeniu etc.). Zawiera witaminy E oraz B, chrom, miedź i cynk. Ma lekko orzechowy zapach i bursztynowy kolor.

    Od lewej: olej arganowy (jasnozłoty), olej jojoba (złoty), oliwa z oliwek (wpadająca w zieleń). Różnice w kolorach najczęściej nie mają znaczenia, zwłaszcza w przypadku oliwy z oliwek. Istnieje tak wiele gatunków oliwek, że kolorystyka może być nieomal dowolna (nawet lekko czerwona). Podobnie jest w przypadku olejku arganowego - może wahać się od jasnożółtego do złotego koloru. Zapachy olejów również nie są związane z ich jakością, jednak bardzo intensywny zapach może świadczyć o zepsuciu lub skażeniu olejku.

    Olej lniany, wytwarzany z lnu zwyczajnego, jest świetny do zastosowań kosmetycznych i jest produkowany w Polsce, dzięki czemu jego cena będzie niższa niż oleju arganowego czy jojoba. Często jest stosowany do leczniczych masażów skóry. Zawiera m.in. prozdrowotne kwasy omega-3 i 6 - dzięki kwasowi α-linolenowemu jest przeciwzapalny. Zmniejsza podrażnienia i pomaga w walce z trądzikiem, a . Powinien być przechowywany w ciemnej butelce w lodówce. Przy zakupie trzeba się upewnić, że nie kończy się jego termin ważności oraz że nie stał na wystawie, tylko w lodówce właśnie.

    Olej kokosowy to jeden z najważniejszych olejków według Ajurwedy, na Wschodzie często nazywany "królem olejów". Zawiera naturalne antyoksydanty oraz witaminę E, dzięki czemu wykazuje właściwości odmładzające. Wykazuje działanie przeciwgrzybicze oraz antybakteryjne, dzięki zawartości witaminy K, która jest świetnie przyswajana przez ludzką skórę. Bardzo pomocny jest w leczeniu łuszczycy. Rozjaśnia cerę i pomaga zregenerować się skórze po poparzeniach słonecznych. Czysty olej kokosowy można stosować nawet do skóry atopowej, zwiększa on ochronną barierę skóry i jest niezwykle łagodny. W czystej formie nadaje się świetnie jako naturalny substytut mleczka do demakijażu, stosowany na waciku. Czasami olej kokosowy jest opisywany jako "virgin", jednak w przeciwieństwie do oliwy z oliwek nie ma unijnych standardów, więc etykietka ta nie zawsze gwarantuje, że wyciśnięto olej bez podgrzewania.


    DODATKI
    Dodatkiem może być cokolwiek zechcesz - byleby nie powodowało u Ciebie uczulenia ani nie było piekące czy podrażniające. Możesz zastosować zmieloną kawę (nierozpuszczalną), dzięki czemu kofeina nada Twojemu kosmetykowi dodatkowe właściwości antycellulitowe i przyspieszające regenerację. Kawa zagwarantuje również piękny zapach. Nawilżające, ściągające i regenerujące działanie będą miały (częściowo wcześniej namoczone) liście zielonej herbaty (sypanej - im większe są liście po namoczeniu, tym lepszej jakości jest zapewne herbata, więc lepiej unikać zbyt mocno skruszonej).

    Jako źródło witaminy C można zastosować liście hibiskusa lub dzikiej róży. Dodatki takie jak przyprawy (np. cynamon) mogą uatrakcyjnić zapach Twojego kosmetyku. W tym celu również można użyć olejków zapachowych kwiatowych, wody różanej etc. Odrobina kurkumy może zwiększyć właściwościa antyseptyczne i wygładzające, ale nie należy dodać jej zbyt dużo, ponieważ będzie barwić skórę na delikatnie pomarańczowy kolor.
    W przypadku dodatków pole do eksperymentów jest bardzo szerokie. Niektórzy dodają barwniki po to, aby preparat nabrał bardziej "kosmetycznego" wyglądu, np. błękitny czy fioletowy, jednak dla mnie mija się to z celem - staram się zawsze unikać sztucznych barwników.


    TERMIN WAŻNOŚCI - PRZECHOWYWANIE I UŻYWANIE
    Kosmetyk należy nakładać zawsze za pomocą np. plastikowej łyżeczki, przeznaczonej tylko do tego. Zanurzanie w nim dłoni może spowodować przedwczesne przeterminowanie. W wersji bez dodatków, powinno się złużyć go w ciągu około miesiąca. Skład rozszerzony o cytrynę lub witaminę E przedłuża ważność do ponad dwóch miesięcy.
    Cytryna: wyciśnij do pojemniczka z gotowym scrubem łyżkę soku z cytryny i dokładnie wymieszaj. Dzięki cytrynie kosmetyk nabierze dodatkowych właściwości rozjaśniających. Nacieranie skóry sokiem z cytryny może przyspieszyć "schodzenie" opalenizny.
    Witamina E: zakup w aptece witaminę E w kapsułkach lub w płynie. 1 kapsułka powinna wystarczyć na półlitrowy słoik z produktem - należy otworzyć ją i wycisnąć zawartość, a następnie dokładnie wymieszać.
    Nie wystawiaj kosmetyku na działanie słońca, ponieważ spowoduje to utracenie dobroczynnych składników olejków. Nie dodawaj do preparatu wody. Woda jest pożywką dla bakterii i przyspieszy przeterminowanie preparatu.

  • środa, 9 kwietnia 2014

    Temida kontra Farmakon - czyli krótka notka o antagonizmie prawdy i fałszu

    Temida (Themis) w kulturze starożytnej Grecji była boginią-tytanidą, uosobieniem sprawiedliwości, prawa i wiecznego porządku. Często przedstawiano ją z opaską na oczach - symbolem bezstronności. Sprawiedliwość nie spogląda na boki, tylko reprezentuje prawdę. Z mitologii tej zrodził się archetyp ślepca-mędrca czy też ślepej staruchy, reprezentującej mądrość i doświadczenie, a także jasnowidzenie. Można te postacie odnaleźć wszędzie: w literaturze, filmie, serialach. Oślepiona Cordelia w American Horror Story: Coven utraciła wzrok, aby uzyskać dostęp do prawdy, poprzez wizje i prekognicję (widzenie przyszłości). We współczesnej kulturze tacy bohaterowie najczęściej są przedstawiani jako uciskani, często ginący w imię swoich przekonań lub cierpiący (np. okaleczenie). Zdaje się jednak, że to nic nowego - od czasów skazania Sokratesa, zwalczanie prawdy, próba uciszenia sprawiedliwości jest domeną świata ludzi. Choć ludzie giną, ich historie po jakimś czasie zawsze w końcu zostają ujawnione, jak gdyby potwierdzając wartość wytrwałości i cierpienia towarzyszącego tym zmaganiom.

    Walka z nieprawdą to często walka pisma z mową. Prawda bardziej waży słowa i krzyczy tylko wtedy kiedy pogrąża się w czarnej rozpaczy. Nieprawda zakorzeniła się w piśmie, zdolność pisania stała się furtką fałszerstwa, znacznie potężniejszego niż jest możliwe poprzez słowo mówione. Współcześnie media stosują pismo, zwłaszcza poprzez bramy internetu, jako fantastyczne narzędzie manipulacji.

    Kłamstwo wielokrotnie powtórzone być może stawało się po jakimś czasie przyjętą "prawdą", lecz kłamstwo zapisane i skopiowane w dwudziestu różnych mediach stało się przerażającym narzędziem. Wszyscy w szkole przerabialiśmy pokrótce historię propagandy, zwłaszcza hitlerowskiej czy stalinowskiej jako najbardziej skrajnych, odrażających przykładów prób zatracenia prawdziwego obrazu dzięki bombardowaniu(!) ludzi fałszywymi informacjami ze wszech stron. Obecnie dużo mówi się w środowiskach młodzieżowych o fałszywej propagandzie dotyczącej szkodliwości zażywania substancji psychoaktywnych, a przecież nie tak dawno ujawniono, że propaganda dotycząca palenia papierosów działała właśnie w ten sposób (przykład na powyższej załączonej ilustracji). Powtórzenie wielokrotnie, że papieros jest zdrowszy od słodkości, że pozwala dbać o zdrową sylwetkę czy jest ostatnim szykiem mody - doprowadziło do śmierci tysięcy ludzi na różne choroby nowotworowe. Powtórzone wielokrotnie kłamstwa ideologiczne doprowadziły do śmierci milionów i nadal doprowadzają, czego przykładem są różne kraje komunistyczne - totalitaryzm wciąż nie wymarł i nie wiadomo, czy kiedykolwiek umrze. Można powiedzieć, że kłamstwo zawsze jest głośniejsze i ma większy zasięg niż prawda, a można je poznać po wielkich literach, prześladujących nas na każdej ulicy, ale też nieustannym uciszaniu głosów przeciwstawnych. Kłamstwo można też zawsze poznać po tym, że jest brutalne i prymitywne w swojej istocie. Przynajmniej takim się objawia w skrajnej formie, w której doprowadza do śmierci niewinnych ludzi.

    Teraz chciałabym się podzielić kilkoma cytatami, które podczas studiów wywarły na mnie ogromne wrażenie. Są to mianowicie rozważania Platona oraz komentarze badacza J. Derridy tych rozważań dotyczące, ukazujące zwodnicze oblicze pisma (farmakonu). Wynalazca, Teut, przynosi jako dar dla króla Tamuza pismo, jednak król nie chce temu darowi zaufać. W oryginalnym tekście Platona czytamy następująco (słowa Tamuza do Teuta-wynalazcy):

    "Ty jesteś ojcem liter; zatem przez dobre serce dla nich przypisałeś im wartość wprost przeciwną tej, którą one posiadają naprawdę. Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo człowiek, który się tego wyuczy, przestanie ćwiczyć pamięć; zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz, ze znaków obcych jego istocie, a nie z własnego wnętrza, z siebie samego. Więc to nie jest lekarstwo na pamięć, tylko środek na przypominanie sobie. Uczniom swoim dasz tylko pozór mądrości, a nie mądrość prawdziwą. Posiędą bowiem wielkie oczytanie bez nauki i będzie się im zdawało, że wiele umieją, a po większej części nie będą umieli nic i tylko obcować z nimi będzie trudno; to będą mędrcy z pozoru, a nie ludzie mądrzy naprawdę".

    W swoich komentarzach Derrida, w pierwszej kolejności, zwraca uwagę, że w tłumaczeniu tekstu Platona częstokroć dochodzi do spłycenia, ponieważ słowo, jakie użyto na określenie pisma, w języku greckim oznacza również m.in. farmaceutyczne remedium, a także truciznę. W taką to truciznę często na dzień dzisiejszy przemienia się pismo jako narzędzie mediów do wystawiania rozmaitych opinii czy "przedstawiania faktów", nietożsamego jednak z ujawnianiem prawdy. Nawet jeśli przez wieki nauka próbowała wydobyć "uzdrawiającą" moc pisma, zwłaszcza w dobie oświecenia, to jednak pozostaje ono wciąż jedną z najbardziej skutecznych trucizn tego świata. Tak jak lekarstwo, w ręku człowieka złej woli, może stać się zagrożeniem życia.



    Pozostawiam Was z Derridą:

    "Obiegowe tłumaczenie farmakon przez lekarstwo - dobroczynny środek leczniczy - nie jest oczywiście błędne. Farmakon nie tylko mógł oznaczać lekarstwo i na pewnej płaszczyźnie swego funkcjonowania zacierać dwuznaczność własnego sensu. Lecz jest nawet oczywiste, że skoro jawna intencja Teuta polega na ukazaniu swego wytworu w jak najlepszym świetle, to chociaż obraca on słowo wokół jego dziwnej i niewidocznej osi, prezentuje tylko jeden, najbardziej uspokajający z jego biegunów. Ów lek jest dobroczynny, stwarza i wzmacnia, konsoliduje i zapobiega, utrwala wiedzę i ogranicza zapomnienie. Przekład za pomocą słowa "lekarstwo" zaciera jednak, wskutek wyjścia poza grekę, inny, odłożony na bok biegun słowa farmakon. [...]

    Otóż z jednej strony Platon stara się przedstawić pismo jako tajemną, a tym samym podejrzaną siłę. Taką jak malarstwo, z którym później je porówna, i jak iluzja lub techniki mimesis w ogóle. [...]

    Z drugiej strony replika króla zakłada, że skuteczność farmakon można odwrócić: może on potęgować zło, zamiast mu zapobiegać. Lub raczej królewska odpowiedź oznacza, że Teut, podstępnie i/lub naiwnie, ujawnił odwrotną stronę prawdziwego skutku pisma. By podkreślić wartość swego wynalazku, Teut odnaturalniłby farmakon, wypowiedział przeciwieństwo tego, do czego zdolne jest pismo. Truciznę podał za lekarstwo. [...]

    Gdybyśmy nawet sądzili, że można w ten sposób uratować "racjonalny" biegun i pochwalną intencję, mianowicie ideę dobrego wykorzystania nauki lub sztuki medycznej, mielibyśmy jeszcze wielkie szanse na to, by dać się zwieść językowi. Pismo, zdaniem Platona, nie jest więcej warte jako lekarstwo niż jako trucizna. Jeszcze zanim Tamuz wyda swój nieprzychylny wyrok, lekarstwo niepokoi samo w sobie. Trzeba w istocie wiedzieć, że Platon odnosi się podejrzliwie do farmakon w ogóle, nawet jeśli chodzi o środki lecznicze używane w celach wyłącznie terapeutycznych, nawet jeśli korzysta się z nich w dobrych zamiarach, nawet jeśli są one jako takie skuteczne. Nie ma nieszkodliwego lekarstwa. Farmakon nigdy nie może być po prostu dobroczynny."

    Dalej Derrida wykazuje, iż według Platona ów farmakon-środek leczniczy-pismo jest niegodne zaufania z dwóch powodów: po pierwsze ponieważ zawsze przynosi skutki uboczne - niezdolność do usunięcia bólu, po drugie - jest czymś nienaturalnym:

    "Na głębszym zaś niż ból poziomie farmaceutyczny specyfik jest zasadniczo szkodliwy, ponieważ jest sztuczny. [...] Farmakon przeciwstawia się naturalnemu życiu: nie tylko życiu niedotkniętemu żadną chorobą, ale nawet życiu choremu, czy raczej życiu choroby. Platon wierzy bowiem w naturalne życie i, jeśli można tak rzec, normalny rozwój choroby. [...] Zakłócając normalny i naturalny rozwój choroby, farmakon jest więc wrogiem żywego jestestwa w ogóle, zarówno zdrowego jak i chorego. Powinniśmy o tym pamiętać, i Platon zachęca nas do tego, kiedy pismo przedstawiane jest jako farmakon. Przeciwne życiu, pismo - czy też, jeśli kto woli, farmakon - powoduje tylko przemieszczenie lub nawet podrażnienie choroby. Logiczny schemat obiekcji króla wobec pisma będzie następujący: pod pretekstem zastąpienia pamięci pismo sprzyja zapominaniu; zamiast powiększać wiedzę, zmniejsza ją. Nie odpowiada potrzebie pamięci, mierzy obok, nie umacnia mneme [pamięć - przyp. luna], lecz tylko hypomnesis [przypomnienie]."

    Przywołane cytaty pochodzą z książki J. Derridy, Farmakon, [w:] tegoż, Pismo filozofii, Kraków 1992, s. 39-47.

    niedziela, 6 kwietnia 2014

    Wegańska potrawka bezglutenowa w stylu tajskim (z tofu)

    Ostatnio dużą modą cieszą się potrawy tajskie, najczęściej zawierające mięso. Postanowiłam dokonać pewnego eksperymentu i nakarmić mięsożerców czymś całkowicie wegańskim, ze względu na moje starania odstawienia masowych produktów odzwierzęcych, a także ze względu na akurat wypadający piątek, który potraktowałam dość poważnie i odwołałam się do ogólnie przyjętej tradycji niejedzenia mięsa...

    Ostateczny komentarz do potrawy brzmiał: "Nałóż jeszcze trochę tego jasnego, co smakuje jak mięso". Pojawiło się we mnie nowe przekonanie o tym, że smaku mięsa za bardzo już nie pamiętamy, a kojarzymy go z pewną konsystencją oraz określoną grupą przypraw, "smakujących jak mięso". W przypadku mojej potrawki, mięso udało mi się świetnie zastąpić połączeniem tofu z... bobem (jaki to zapomniany element diety! a w dzieciństwie zajadałam się bobem bardzo często na wiosnę...). No ale po kolei!


    SKŁADNIKI (dla trzech osób):

  • dwie duże szalotki (lub zwyczajne cebule)
  • około 400g tofu
  • około 400g bobu (konserwowy lub gotowany)
  • makaron ryżowy typu vermicelli (jedna
    porządna garść z opakowania 400g)
  • baza do czerwonego tajskiego curry (lub jakiś
    odpowiednik)
  • puszka 400ml mleczka kokosowego, czyli coconut
    milk (lub coconut cream)
  • garść orzeszków piniowych (lub innych miękkich)
  • garść świeżych liści bazyli
  • olej sezamowy (lub oliwa)
  • opcjonalnie: 1 czerwona papryka lub pół cukini



  • Cebulę pokroić w kostkę - im drobniej, tym lepiej, a następnie przyrumienić na patelni na oleju sezamowym. Tofu powinno być jak najgęstsze - jeśli masz do wyboru w sklepie kilka rodzajów tofu, weź z mniejszą zawartością wody. Cały blok należy pokroić w średniej wielkości kostki (tak na oko 1,5-2cm). Gdy cebulka jest już gotowa, tofu dorzucamy na patelnię i przypiekamy, żeby utrwalić jego kształt. Jeśli chcecie większego urozmaicenia, można tutaj dodać i przypiec również czerwoną paprykę lub cukinię (koniecznie posiekane na kostki o podobnej wielkości co tofu). W moim przypadku smażenie trwało jakieś 15 minut.

    Bazę do sosu tajskiego dodajemy teraz i dokładnie rozprowadzamy. W moim przypadku mały słoiczek wystarczył na całą potrawę. Dla osób preferujących łagodniejszy smak zalecam dodać tylko pół, a drugą połowę mieć w zapasie na sam koniec, jeśli smak okazałby się zbyt kokosowy. Jeśli akurat nie masz dostępu do bazy curry, możesz użyć harissy - ma bardzo podobny aromat. Możliwe jest też stworzenie samemu bazy, bo raz zakupione składniki schodzą dość oszczędnie i mają długą datę ważności. W takiej porządnej bazie najważniejszymi składnikami są: trawa cytrynowa (dokładnie zmielona lub wygotowana), czerwone papryczki chilli (lub pieprz cayenne), galangal (lub imbir), czosnek, zmielona kolendra i kmin rzymski, sos sojowy i/lub rybny czy krewetkowy oraz dodatek cukru (sól jest niepotrzebna, bo zawiera ją sos sojowy/rybny/krewetkowy). Nie będę tutaj wnikać w szczegóły ugotowania samemu takiego sosu, bo w sieci jest dostępna masa przepisów. Sama kupuję najczęściej gotowce, jednak ponieważ tajskie curry najczęściej jest niewegetariańskie, to chętnie stosuję jako zamiennik właśnie libański/tunezyjski harissa. Sos trzeba po prostu rozprowadzić na warzywa i tofu, w miarę równomiernie. Można dodać bobu - zazwyczaj robię to na końcu po to, aby się nie rozpadł od mieszania. (W UK nie udało mi się zdobyć zwykłego bobu, dlatego kupiłam puszkę "bajela" - jest to bliskowschodnia nazwa bobu konserwowego i smakuje dokładnie tak samo.) Patelnię można odstawić na bok na czas przygotowywania makaronu.

    Makaron ryżowy stanowi świetną alternatywę dla diety bezglutenowej (jego główne składniki to ryż, kukurydza oraz sago), zwłaszcza że przygotowanie makaronu vermicelli jest znacznie szybsze i prostsze niż tradycyjnego. Wprawdzie poszczególni producenci podają własne instrukcje, ale generalna zasada jest następująca: wkładasz odpowiednią ilość makaronu do jakiejś miski czy garnka i zalewasz go wrzątkiem (można wówczas dosypać szczyptę soli i wymieszać z tym wszystkim, chociaż nie jest to konieczne, bo sos curry jest wystarczająco słony), aby w całości się zanurzył. Można naczynie przykryć czymś z wierzchu i odczekać około 5-10 minut, aby makaron całkowicie zamókł. Następnie należy odlać całą wodę i pokroić makaron na małe cząstki, aby się nie ciągnął w czasie jedzenia. Dla mnie najlepszy jest taki "podziabdziany", aby swobodnie można było jeść danie za pomocą łyżki. Tak przygotowany makaron wrzucamy na naszą patelnię z bobem, tofu, cebulką i sosem. Jeśli się nie mieści, to można wymieszać i rozłożyć na dwa smażenia lub użyć dużego woka.

    Ostatni etap to dolanie mleczka kokosowego - coconut milk. Zazwyczaj można je nabyć w puszce. Warto zwrócić uwagę na skład i szukać wersji bez konserwantów. Znalazłam takową w postaci kremu kokosowego (coconut cream) firmy Fortune - zawiera tylko masę kokosową i wodę, żadnych utrwalaczy ani utleniaczy. Krem różni się od mleka tylko tym, że jest bardziej gęsty i warto go najpierw dobrze przemieszać, ponieważ w puszce woda osiada na dnie, a gęsta masa kokosowa grubą warstwą pod samym wieczkiem (po otwarciu przez chwilę miałam wrażenie, że to masło). Kokos dorzucony na patelnię należy dokładnie przemieszać ze wszystkimi składnikami. Wszystko powinno nabrać czerwonego rumieńca, dzięki papryczce chilli zawartej w sosie curry. Mieszać trzeba uważnie, aby nie pozostawić niewymieszanego mleczka kokosowego. Nie radzę od razu zabierać się za mocniejsze przyprawy, ponieważ chilli potrzebuje parę minut, aby się "przegryźć". Oznacza to, że za parę godzin potrawa może być naprawdę pikantna, nawet jeśli tuż po spróbowaniu wydała się bardzo łagodna.

    Na koniec posypać liśćmi bazylii lub dodać je do całości i wymieszać, aby aromat przeszedł całą potrawkę. Ponieważ czasami ciężko jest dostać w sklepie osiedlowym świeżą bazylię, gorąco polecam trzymanie rozdzielonych i umytych już listków w zamrażalniku. Sprawdzają się równie dobrze, co świeżo zerwane.

    Smacznego!