* można się tam dostać różnymi metodami, jednak kupując bilety lotnicze 6+ miesięcy wcześniej można upolować tanie oferty
* patrzeć za noclegiem na coachsurfing (jeśli ma się więcej czasu) lub w tanich pensjonatach/hostelach
* po stolicy poruszaj się bajecznie tanim transportem miejskim
* transport międzymiastowy (zarówno autobusy, jak i pociągi) jest równie tani
* warto poświęcić trochę czasu i nauczyć się podstawowego słownictwa - miejscowi bardzo sobie to cenią
* alkohol można spożywać w każdym miejscu publicznym

Centrum Lizbony - okolice Rossio - widok z zabytkowej windy Santa Justa na Alfamę, położoną na wzgórzu.
Planowanie pobytu
Nasz pobyt w Portugalii przypadł na sierpień 2014. Był to zarazem pierwszy podróżniczy wypad w południowo-zachodnie rejony naszego kontynentu, toteż mieliśmy zupełnie mgliste wyobrażenie o tym, jak wygląda turystyka w tej części Europy. Można powiedzieć, że od strony organizatorskiej był to mój pomysł i wykonanie, którego realizację z niedowierzaniem wspierał Maciek. Dzięki pełnemu sukcesowi udało mi się przekonać go do dalszych niskobudżetowych wypraw ze mną.
Dlaczego chciałam to zrobić tanio? Pierwszy z brzega powód był błahy - akurat w czasie, gdy kupowałam bilety lotnicze do Portugalii (robiąc to zresztą spontanicznie wieczorem po udanej imprezie) nie pracowałam. Skorzystałam ze swoich oszczędności po świętach, uznając, że plan wakacyjnego wyjazdu będzie dobrym sposobem powitania Nowego Roku 2014. Ale szukając głębiej, za niskobudżetową wyprawą przemawia sam w sobie urok takiego rodzaju wycieczki. Z założenia musi być niestandardowa, ukazywać kraj docelowy (tutaj: Portugalię) bardziej z perspektywy przeciętnego zjadacza chleba niż nudzącego się w hotelowym basenie z pięcioma gwiazdkami rutyniarza, nastawiać na przygody i wyzwania (jak to by nazwano w Anglii, be more adventurous!). Z tego powodu zawsze dużo radości sprawiało mi poruszanie się autostopem, jeszcze kiedy zwiedzaliśmy zakątki Polski - dające znacznie większą możliwość poznania kogoś nowego, wysłuchania nieznanych dotąd historii i spojrzenia z cudzego punktu widzenia. Moja filozofia życiowa zawsze mi podpowiadała, że podróż musi być nie tylko zewnętrzna, z punktu do punktu na mapie, ale także wewnętrzna. Zwiedzanie świata daje nam możliwość przyjrzenia się sobie samym.
Pół roku przed wyjazdem udało mi się upolować tanie bilety lotnicze z oferty Ryanair na sam środek sezonu turystycznego. Doradził mi to współlokator Portugalczyk, ostrzegając, że jeśli nie zakupię biletów na lato już zimą, to czekają mnie ceny przekraczające mocno £100. On sam zawsze miał z tym problem, chcąc odwiedzić swoje rodzinne strony o tej porze roku. Lot z Londynu do Lizbony kosztował więc £60 w jedną stronę (to jest około 1 dzień pracy w UK przy najniższych krajowych zarobkach). Nie myślałam o innych sposobach transportu, chociaż istnieją relacje na temat łatwych sposobów dostania się z Wysp do Portugalii autostopem czy autokarami - szkoda mi było na to czasu i energii.
Plan wycieczki był w miarę zarysowany od początku: kilka dni w Lizbonie na zwiedzenie stolicy, a następnie tydzień pod namiotem w Idanha-a-Nova, na północnym wschodzie kraju (Boom Festival). Musiałam więc zaplanować zarówno nocleg w Lizbonie, jak i zaopatrzyć nas w sprzęt kempingowy. W sumie wycieczka trwała 10 dni, a nam udało się bez problemu przetrwać z limitowanym bagażem podręcznym. Kupienie bagażu pod pokład byłoby dla mnie złamaniem zasad zabawy w "tanie wycieczki", a poza tym byłoby dodatkową udręką związaną ze dźwiganiem ciężkiej torby.
Żeby oszczędzić miejsca w bagażu podręcznym, karimaty kupiliśmy dopiero tuż przed wyjazdem pod namiot. Znalazłam przez internet ofertę Decathlona w Lizbonie i sprawiliśmy sobie dwie karimaty po 5€. Ze względu na bardzo serdeczne i swobodne podejście do kwestii limitów bagażu na Aeroporto de Lisboa udało nam się je nawet zabrać ze sobą do Anglii. Nie mówiąc już o tym, że wzięliśmy wielką drewnianą tablicę na pamiątkę, wykraczającą poważnie poza restrykcje Ryanair. Jestem pewna, że w Polsce uznano by, że nie dość, że łamiemy ograniczenia, to jeszcze jest to potencjalnie niebezpieczne narzędzie... W Portugalii jednak nawet urzędnicy i ochrona są bardzo zrelaksowani i wspaniałomyślni.
Ocean Atlantycki - plaża w Costa da Caparica.
Noce w sercu Lizbony
Ważną oszczędnością okazał się nocleg w Lizbonie. Początkowo brałam pod uwagę nawet rozbicie namiotu gdzieś w parku czy na plaży (skoro już mieliśmy zabrać z sobą namiot). Przeglądaliśmy oferty na coachsurfingu, z których jednak zrezygnowaliśmy ze względu na brak czasu na współdzielenie go z gospodarzami w ciągu tych zaledwie dwóch dni w stolicy (jedno małżeństwo już się na wszystko zgodziło, ale domagało się, abyśmy zwiedzali miasto wraz z nimi, a także spędzili trochę czasu z ich dziećmi; wiele innych osób, z którymi korespondowałam, wykazywało podobne wymagania, argumentując, że "ich dom to nie hotel, w którym się tylko śpi", a my właśnie nie mieliśmy wyjścia i poszukiwaliśmy zwyczajnej noclegowni). Wkrótce mieliśmy już rezerwację w polecanym przez znajomą (ponoć) uroczym Poets Hostel. Ostatecznie jednak najtańszą opcję wynalazłam przez booking.com, gdzie najtańszą możliwą ofertą był pokój w małym pensjonacie Verde Esperanca.
To miejsce, prowadzone przez starsze małżeństwo, na całym jednym piętrze w zabytkowej, sfatygowanej kamienicy, było chyba najbardziej nastrojowym miejscem, w którym spałam, choć komfort pozostawiał dużo do życzenia. Łamanym portugalskim dopytywałam sympatycznego staruszka, czy dostaniemy kołdrę. Dla upewnienia się, czy mnie zrozumiał, pokazałam mu to słowo w translatorze Google (a trzeba przyznać, że ten jegomość - zapewne po siedemdziesiątce - biegle posługiwał się swoim laptopem, "siedząc" na facebooku). On kilkukrotnie powtórzył, mówiąc nieźle po angielsku, że już dostaliśmy kołdrę - więc w końcu zrezygnowałam. Faktycznie dostaliśmy same poszwy na kołdry, a na dnie szafy leżał podejrzany koc. Na szczęście noce w Portugalii są ciepłe, a to, co mieliśmy wystarczyło w zupełności.
W każdym pokoju znajdował się przycisk alarmowy, co dokładnie tłumaczono gościom podczas meldunku. Mimo to w nocy zdarzyło się, że jakaś grupa roześmianych turystów kilkukrotnie pomyliła go z włącznikiem światła - fundując tym samym wszystkim lokatorom pobudkę... Poza tym, że właściciele zachowali wówczas bardzo dużą cierpliwość, byli też bardzo pomocni. Gdy pewnego wieczora potrzebowałam zestawu do szycia (rozpruł mi się zamek w torebce), zaoferowali mi każdy kolor nici. Chociaż zabrakło im drobnych centów, gdy płaciliśmy z góry za pobyt pierwszego wieczora, to okazali się także niezwykle dokładni i uczciwi, wydając nam resztę następnego dnia.
W pensjonacie była malutka kuchnia, z której można było korzystać. Jednak znajduje się w niej tylko toster i mikrofala. Po dwóch dniach jedzenia kanapek, owoców i gotowanego ryżu, który kupowałam w pobliskiej restauracyjce, koniecznie chciałam zjeść coś na ciepło. Kupiliśmy więc jaja kurze i gotowaliśmy je... w czajniku. Jajka były genialnym posiłkiem, ale mycie elektrycznego czajnika zajęło nam potem sporo czasu (jajka oczywiście pękły, bo jakże by inaczej). Na szczęście nikt nas nie przyuważył, a szkody udało się naprawić. Stanowczo polecam rozwiązania typu własna elektryczna grzałka do wody lub coś podobnego...
Widok z balkonu w pensjonacie - naprzeciwko widoczna kamienica ozdobiona klasycznymi błękitnymi płytkami azulejos.
Przykład wąskich uliczek Alfamy - najstarszej dzielnicy Lizbony, położonej na stromym wzgórzu.
Kolejny wycinek Alfamy - prawdziwy labirynt schodów i ślepych uliczek, pomiędzy którymi różnice poziomów są naprawdę duże. Z pewnością nie jest w stanie tego układu oddać żaden plan miasta...
Transport
Komunikacja miejska w Lizbonie jest niezwykle tanim rozwiązaniem. Tuż po przylocie na lotnisko, w automacie (obsługiwany w j. portugalskim i angielskim) w stacji metra kupiliśmy kartę miejską Viva Viagem za 50 eurocentów. Karta obsługuje opcję biletów całodobowych (6 euro za autobusy, tramwaje i metro) albo doładowań gotówkowych (wtedy jeden przejazd metrem kosztuje 1,25€).
Równie tanie są autobusy międzymiastowe. Przejazd z Lizbony do Costa da Caparica (gdzie - 10 kilometrów po drugiej stronie rzeki Tag - znajduje się bajeczna plaża nad lodowatym Atlantykiem) wynosi 3,20€. Większe dystanse są równie niedrogie. Podróż pociągiem z Castelo Branco do Lizbony to zaledwie 14,20€ (a odległość między tymi miastami to już ponad 200 kilometrów). Kolej portugalska jest warta uwagi nie tylko ze względu na przepiękne widoki za oknem (małe miejscowości o specyficznej architekturze, wielkie dziko rosnące sukulenty w kształtach przypominające kaktusy, półpustynie oraz stepy należące do portugalskiego klimatu itp. itd.), ale także ze względu na jej trakcje - w wielu odcinkach kolej ma tylko jeden tor, po którym naprzemiennie poruszają się pociągi kursujące w jedną lub drugą stronę; trakcja nieraz jest poprowadzona nad przepaścią tudzież przez wąski przesmyk.
Widok z mostu na rzekę Tag wpadającą do oceanu - po prawej wybrzeże w Lizbonie.
Piękna architektura w jednej z miejscowości, które mijaliśmy w drodze do Castelo Branco - na północ od Lizbony.
Dworzec w miejscowości Santarem, którego architektura mnie zachwyciła - na trasie pociągu z Castelo Branco do Lizbony.
Wybrzeże jeziora Idanha-a-Nova - panuje tam klimat półpustynny, a roślinność jest naprawdę niezwykła.
Stare kamieniczki i kultura picia
W ciągu tak krótkiego czasu zdążyliśmy głównie zwiedzić Alfamę - najstarszą i najpiękniejszą dzielnicę Lizbony, którą najlepiej byłoby porównać do labiryntu niezwykle wąskich uliczek i tajemniczych zaułków, pośród których zagubienie się jest najwyższą przyjemnością. Trzeba też przyznać, że portugalskie przysmaki kulinarne są fantastyczne - więc z czystym sercem polecamy wszystkim bacalhau (tradycyjna rybna potrawka, którą zresztą zarekomendował mi wspomniany już współlokator) oraz arroz de polvo (ośmiorniczka z ryżem).
Na każdym rogu dzielnicy Alfama można trafić na liczne cervejaria (pijalnie piwa), a także malutkie sklepy monopolowe, gdzie - zgodnie z portugalską tradycją - piwo (czy raczej cerveja) zostaje natychmiast otwarte przez sprzedawcę, ponieważ w tej temperaturze jedynym rozsądnym zachowaniem jest wypicie piwa od razu (a pić wolno na ulicy). W Portugalii nie pija się zagranicznych piw, z rzadka widzieliśmy gdziekolwiek lagery pokroju Heinekena (z rzadka w restauracjach w centrum miasta), za to wszędzie portugalska cerveja: Super Bock oraz Sagres. Spróbowaliśmy także Sagres Bohemia, nieco ciemniejszego lagera, w brytyjskich przewodnikach oraz przez wielu amatorów piwa, porównywanego w smaku do wyspiarskich ales (tradycyjnych piw niepasteryzowanych). Chłodna Bohemia uratowała nam również życie, gdy staliśmy pośrodku upalnego pustkowia w potwornym korku samochodowym w okolicy Idanha-a-Nova na drodze wjazdowej na Boom Festival. Brakowało nam wtedy wody, a zimne butelki Bohemii odnalazły się na dnie walizki. Na odwodnienie trzeba w tym klimacie zresztą uważać. Portugalskie słońce opala niezwykle mocno i olejek z pestek malin (naturalny ekwiwalent 50-krotnego filtru przeciw-UV) zużyliśmy do ostatniej kropli.
Godne wypróbowania są także wina portugalskie - vinho verde (czyli "zielone" - młode i bardzo orzeźwiające w upalne letnie noce) oraz vinho branco (białe wino z portugalskich winorośli - coś pomiędzy wytrawnym a półwytrawnym, jak na mój amatorski gust). Słynne jest też porto, ale nie spróbowałam go w końcu. Wybór win jest w sklepach nieskończony, a ceny wahają się od 1€ za litrowy karton tańszego siarkowego wina po parę euro za bardzo zacny trunek.
W Portugalii panuje przyzwolenie zarówno prawne, jak i społeczne, do picia alkoholu w miejscach publicznych (wszędzie), a także depenalizacja substancji psychoaktywnych (tzw. narkotyków) - z tego powodu rozmaici sprzedawcy zaczepiają turystów, zwłaszcza przy placu Rossio, wyciągając z kieszeni zbite kawałki czegoś na pozór mającego być haszyszem i proponując spróbowanie. Niektórzy wykrzykują też: "Cocaine, cocaine!" Handel narkotykami nie jest legalny, użytek własny już tak, więc spróbowanie jest w świetle prawa całkowicie w porządku. Trzeba pamiętać jednak, że uliczni dilerzy przede wszystkim starają się naciągać zaskoczonych turystów, wciskając plastelinę nasączoną bazylią czy aromatem identycznym z naturalnym... Nie wiadomo, co to jest. Ci mężczyźni są głośni, liczni i natrętni, rozproszeni wokół placu i wszystkich bocznych uliczek, ale nie sprawiali wrażenia agresywnych (chociaż zapewne byli nietrzeźwi). Mijając ich, trzeba po prostu zignorować te wszystkie propozycje. Ulicę dalej przechadzają się policjanci i nic sobie nie robią z tych handlarzy.
Klasyczny przykład kultury picia w Lizbonie - przyzwolenie na picie alkoholu w miejscach publicznych wcale nie skutkuje rozbitymi wszędzie butelkami.
Nawadnianie organizmu podczas wielogodzinnego oczekiwania w korku do bram wjazdowych przy jeziorze Idanha-a-Nova.
Okolice jeziora Idanha-a-Nova - spalona słońcem ziemia o tej porze roku zmienia się w nieomal pustynny pył.
Uroki i mroki Portugalii
W tym kraju wiele rzeczy jest zupełnie innych niż w Polsce (a już na pewno zupełnie różnych od rzeczywistości w Wielkiej Brytanii). Podstawową rzeczą jest życzliwość ludzi. Zwłaszcza gdy mówimy o zwyczajnych ludziach dookoła, a nie tych, którzy widzą w turyście potencjalną korzyść i zysk. Zaczepianie sklepikarzy w małych sklepach monopolowych i zachwycanie się nad pięknem Alfamy definitywnie nastrajało autochtonów bardziej przyjaźnie. Równie dobrze odbierane było, gdy zwracaliśmy się do nich portugalskimi zwrotami zawsze wtedy, gdy byłam w stanie przypomnieć sobie odpowiednie słowa. Gdy wchodziliśmy do sklepów czy pytaliśmy o drogę przechodniów, zawsze mówiliśmy: "Olá, hello" czy "Bom dia", zanim przeszliśmy "do rzeczy" w języku angielskim. "Obrigado" (jeśli jesteś mężczyzną) czy "Obrigada" (jeśli jesteś kobietą), gdy dziękowaliśmy za pomoc. W sklepach spożywczych bardzo przydatne były podstawowe słówka, takie jak leite (mleko), queijo (ser) czy pão (chleb).
Portugalczycy są bardzo wylewni i z chęcią opowiadają o sobie i swoim kraju, jeśli poczują zachętę z drugiej strony. Wydają się bardzo podobni do Polaków, ale jakby bardziej beztroscy. Żyją w podobnie trudnych warunkach gospodarczych, ale zapewne łatwiej jest im to znosić, dzięki tak słonecznemu klimatowi i południowym obyczajom. Wielu z nich uskarżało się, że jest naprawdę ciężko. Że rząd jest fikcją, bo krajem rządzi mafia i biznesmeni. Że ludzie zarabiają bardzo niskie kwoty, a bez "pleców" nie sposób się przebić. Że wiele osób decyduje się na chociaż tymczasową emigrację - spotkaliśmy kilkoro przypadkowych osób, które niespodziewanie pracowały wcześniej w Londynie i chętnie dzielili się z nami wrażeniami z tego szalonego miasta. Że czasem nawet zawodowi specjaliści muszą poradzić sobie za marne 500€ miesięcznie i z trudem wiążą koniec z końcem.
Ludzie w Portugalii wydają się radzić sobie z takimi historiami, cierpliwie wiodąc swoje codzienne życie, dopełniając swoich rytuałów. Dla prawdziwego Portugalczyka cukier nie ma umiaru, tak jak kawa, a połączenie tych dwóch stanowi fantastyczne rozwiązanie. Chłopak, z którym jechaliśmy samochodem z Lizbony do Idanha-a-Nova, a który zabrał nas na tradycyjną kawę portugalską na śniadanie oraz drugie śniadanie, zarzekał się, że sam pija ją co najmniej pięć razy dziennie.
Oczywiście, można trafić na złodziejaszków i naciągaczy. Jeszcze na początku naszego pobytu przytrafił nam się właśnie taki incydent - w Costa da Caparica, nad oceanem, gdzie zdaje się, że turystyka jest głównym powodem, dla którego ktokolwiek tam przybywa, a o miejscowych - takich jak na lizbońskiej Alfamie - bardzo trudno. Gdy poszliśmy do baru z szybkim jedzeniem, zamówić porcję frytek i kupić lody z zamrażalnika, szef lokalu chciał mnie okraść. Nie policzył zamówienia na kasie fiskalnej, tylko wziął ode mnie banknot 10-euro. Spodziewałam się, że zapłacę co najmniej kilka euro za zamówienie, jednak co najmniej mnie zdziwiło, kiedy nagle rzucił mi do otwartej dłoni niespełna dwa euro reszty. Zapytałam dokładnie, ile kosztują wszystkie produkty, na co ten udając, że się pomylił, dorzucił mi pięć euro, nawet nie patrząc w moją stronę. Jednak to już było dla mnie za wiele, zaczęłam domagać się rachunku, na co facet w końcu wybił odpowiednie produkty na kasie, wydrukował rachunek i dorzucił kolejne "zapomniane" jedno euro. Spodziewał się być może napiwku, ale zdaje się, że napiwek funkcjonuje nieco inaczej, a już na pewno to miejsce, pośrodku pawilonu pełnego tanich stoisk pamiątkarskich i straganów z ubraniami, nie było miejscem obleganym przez klientów dających wyższe napiwki niż kwota zamówienia...
Więcej takich przypadków nie mieliśmy, ale to z pewnością nam przypomniało, że oszusta można spotkać zawsze, a ostrożności nigdy nie jest za wiele.
Stolica Portugalii - Lizbona. W przewodnikach zwraca się uwagę na urokliwy widok rozwieszanego na ulicach prania, choć w tym upale wydaje się to zupełnie naturalne.